W POSZUKIWANIU GROBU ALEKSANDRA PIETROWA (cz. 1)

Do zajęcia się tym tematem, mającym bardzo oddalony związek z praktyczną grą w szachy, skłoniło mnie wystąpienie Dawida Nudelmana na stronie internetowej Ken Whyld Association – organizacji skupiającej miłośników starej literatury szachowej i historii szachów. Dawid, urodzony w Mołdawii, przez wiele lat obywatel Związku Radzieckiego, ale od kilku dziesięcioleci mieszkający w USA, jest najbardziej znany jako wybitny kolekcjoner literatury warcabowej (gra ta w Rosji nosi nazwę „russkije szaszki”). Przez wiele lat Dawid Nudelman zbiera materiały do monografii Aleksandra Pietrowa, a gdy wreszcie książka ta ukaże się drukiem, wiele innych opracowań poświęconych „ojcu rosyjskiej szkoły szachowej” trzeba będzie przesunąć na najwyższą półkę biblioteki, gdzie trzyma się opracowania bez większej wartości naukowej.

Znam Dawida dobrze, miałem zaszczyt przyjmować go w swoim domu i oprowadzać po Warszawie, a w szczególności odwiedzić wraz z nim miejsca związane z życiem doktora Janusza Korczaka.

W związku z próbą ustalenia miejsca wiecznego spoczynku A. Pietrowa Dawid Nudelman pisał:

Został pochowany na cmentarzu na Woli w Warszawie, blisko murów jedynej wówczas rosyjskiej cerkwi w Warszawie. Z pewnością na mogile były wyryte prawidłowe daty jego urodzin i śmierci: 2 lutego 1799, Biserewo – 10 kwietnia 1867, Warszawa. Lokalizacja jego grobu oraz sama cerkiew mają wiele wspólnego z tym, że grób i nagrobny pomnik nie istnieją dzisiaj.

Cerkiew powstała z przekształcenia katolickiego kościoła po wojnie 1830 roku; Polacy zostali pozbawieni swego kościoła przez cara Rosji, a mówiąc dokładniej, przez generała Paskiewicza. Miejsce, gdzie został pochowany Pietrow i członkowie jego rodziny, odpowiadało najwyższemu prestiżowi wśród pięciu kategorii ludności prawosławnej.

W 1915 roku, podczas I wojny światowej, zagrożona otoczeniem przez wojska niemieckie i austro-węgierskie, rosyjska administracja w Polsce wycofała się, sugerując przy tym rosyjskiej ludności przemieszczenie się w głąb kraju. Niesprawiedliwość postępku cara z 1830 roku nie została jednak zapomniana i niektórzy Polacy, jeszcze przed 1918 rokiem, zaczęli niszczyć groby i pomniki na cmentarzu prawosławnym. Po wojnie, w 1919 roku, magistrat warszawski podjął decyzję o zwróceniu kościoła zamienionego w cerkiew wyznawcom katolicyzmu (w tym czasie przy cmentarzu istniała już druga cerkiew, wzniesiona w 1904 roku) i przekształceniu kościelnego otoczenia. Przy tej okazji wszystkie pozostałe jeszcze w sąsiedztwie kościoła pomniki nagrobne zostały zniszczone i splantowane. Tak oto jeden z dowodów prawidłowej daty urodzenie Pietrowa został utracony.

 

Dawid Nudelman wykonał duży wysiłek, starając się przybliżyć zagranicznemu czytelnikowi prawdę o trudnych relacjach polsko rosyjskich przed I wojną światową i o wpływie „wielkiej polityki” na zawiłe dzieje prawosławnej nekropolii w Warszawie. Jednak po bliższym przyjrzeniu się powyższemu tekstowi uznałem, że zawiera on zbyt wiele opuszczeń i nieścisłości, by pozostawić rzecz bez komentarza. Czytelnik musi przygotować się jednak na dłuższą lekturę, wprawdzie urozmaiconą rycinami, mapami i fotografiami, ale bez choćby jednego diagramu szachowego.

Gotowe?

Dawno, dawno temu, jeszcze za czasów panowania ostatnich Piastów, we wsi Wola Wielka, położonej kilka kilometrów na zachód od granic Warszawy, na szlaku do Sochaczewa i dalej aż do Kalisza i Poznania, stał drewniany kościół pod wezwaniem świętego Wawrzyńca. Przy kościele (filii parafii Św. Jana) na małym cmentarzyku, jak to było w zwyczaju, grzebano zmarłych z okolicznych wiosek i folwarków; istnieje domniemanie, że działo się tak już w XIII wieku. Parafia wolska została erygowana w 1611 roku, w 1656 roku na wolskim cmentarzyku chowano zmarłych i poległych podczas szwedzkiego Potopu. W 1695 roku rozpoczęto budowę kościoła murowanego (fundacja królowej Marysieńki Sobieskiej), ale inwestycja została ukończona dopiero w 1756 roku; powstała wówczas jednonawowa świątynia w stylu późnego baroku i kształcie zbliżonym do obecnego.

Kościół Św. Wawrzyńca na Woli – stan obecny

Podczas powstania kościuszkowskiego (1794) stojący na wzniesieniu kościół został zamieniony w małą fortecę i uległ poważnym zniszczeniom w czasie pruskiego ataku na Warszawę od zachodu. Budynek został odremontowany i począwszy od 1811 roku znów pełnił funkcje religijne.

Podczas powstania listopadowego kościół na Woli kolejny raz występuje w roli cytadeli i awansuje do rangi narodowego symbolu, miejsca pielgrzymek i zadumy nad losami Ojczyzny dręczonej przez spisek państw zaborczych. Dowództwo polskie zdawało sobie sprawę z możliwości ataku armii rosyjskiej od zachodu. Plan obrony przewidywał stoczenie walnej bitwy na przedpolu miasta. W tym celu wzniesiono linię umocnień ciągnących się od Marymontu przez wieś Parysów, Wolę i Rakowiec do Królikarni, w odległości prawie 3 kilometry od wału miejskiego (dziś jego śladem biegną m.in. ulice Okopowa, Towarowa i Polna). Najsilniej umocnionym punktem II odcinka obrony (Rakowiec – Wola) była reduta 56, ulokowana w otoczeniu kościoła św. Wawrzyńca.

To samo miejsce około 1920 roku.

Reduta Wolska na fotografii z Dwudziestolecia

To samo miejsce w 2018 roku.

Obwód wałów wynosił ponad kilometr, grubość wału – od 4 do 10 metrów, wysokość – ponad 2 metry. Wał otoczony był głębokim rowem z wodą i miał dopełnienie w postaci palisady, przed bastionem naczelnym ciągnął się pas wilczych dołów. Budynek kościoła też był przygotowany do wypełnienia funkcji obronnych – w ścianach wykuto otwory strzelnicze, a zabudowaniach kościelnych zorganizowano szpital polowy i skład amunicji.

Załogę Reduty Wolskiej stanowiło 1400 żołnierzy, uzbrojonych w karabiny i 12 dział. Dowodził nimi generał Józef Sowiński, weteran wojen napoleońskich (w bitwie pod Borodino stracił nogę), kawaler orderu Virtuti Militari, odznaczony ponadto francuską Legią Honorową. Reduta Wolska, osłonięta od zachodu przez dzieło (czyli szaniec) 57, a od południa przez dzieła 54 i 55, stanowiła dobrze zaplanowany system obronny.

Plan fortyfikacji lewobrzeżnej Warszawy latem 1831 roku

Niestety nie miało to znaczenia wobec przygniatającej przewagi rosyjskiej armii, wyposażonej w nowoczesną artylerię. Książe Iwan Paskiewicz, mający pod komendą 68 tysięcy żołnierzy i 450 dział, wydał rozkaz ataku właśnie na Wolę, na wąskim odcinku wzdłuż szosy kaliskiej; na innych kierunkach były prowadzone działania pozorowane.

Pierwszy szturm w dniu 6 września 1831 r. został wycelowany w redutę 54, ulokowaną na wzniesieniu w pobliżu dzisiejszego Dworca Zachodniego; załogę stanowiło tam ok. 350 żołnierzy, mających do dyspozycji karabiny, granaty i 6 przestarzałych armat.

Przy braku wsparcia od strony Rakowca i wobec braku obsady w placówce 55, po kilkugodzinnym ostrzale artyleryjskim nastąpił atak rosyjskiej piechoty, co doprowadziło do szybkiego upadku reduty. W momencie wdarcia się Rosjan na pozycje obrońców nastąpiła eksplozja w składzie amunicji, w efekcie czego poległo wielu obrońców i atakujących, łącznie z dowódcą tych ostatnich.

Drogi Czytelniku, czy coś ci się przypomina? Tak, znasz (lub powinieneś znać) ten epizod naszej historii z lekcji języka polskiego! Albowiem upadek dzieła 54 został uwieczniony w wierszu Adama Mickiewicza.

REDUTA ORDONA

OPOWIADANIE ADIUTANTA

Nam strzelać nie kazano. - Wstąpiłem na działo

I spojrzałem na pole; dwieście armat grzmiało.

Artyleryi ruskiej ciągną się szeregi,

Prosto, długo, daleko, jako morza brzegi;

I widziałem ich wodza: przybiegł, mieczem skinął

I jak ptak jedno skrzydło wojska swego zwinął;

Wylewa się spod skrzydła ściśniona piechota

Długą czarną kolumną, jako lawa błota,

Nasypana iskrami bagnetów. Jak sępy

Czarne chorągwie na śmierć prowadzą zastępy.

Przeciw nim sterczy biała, wąska, zaostrzona,

Jak głaz bodzący morze, reduta Ordona.

Sześć tylko miała armat; wciąż dymią i świecą;

I nie tyle prędkich słów gniewne usta miecą,

Nie tyle przejdzie uczuć przez duszę w rozpaczy,

Ile z tych dział leciało bomb, kul i kartaczy.

Patrz, tam granat w sam środek kolumny się nurza,

Jak w fale bryła lawy, pułk dymem zachmurza;

Pęka śród dymu granat, szyk pod niebo leci

I ogromna łysina śród kolumny świeci.

 

Tam kula, lecąc, z dala grozi, szumi, wyje.

Ryczy jak byk przed bitwą, miota się, grunt ryje; -

Już dopadła; jak boa śród kolumn się zwija,

Pali piersią, rwie zębem, oddechem zabija.

Najstraszniejszej nie widać, lecz słychać po dźwięku,

Po waleniu się trupów, po ranionych jęku:

Gdy kolumnę od końca do końca przewierci,

Jak gdyby środkiem wojska przeszedł anioł śmierci.

 

Gdzież jest król, co na rzezie tłumy te wyprawia?

Czy dzieli ich odwagę, czy pierś sam nadstawia?

Nie, on siedzi o pięćset mil na swej stolicy,

Król wielki, samowładnik świata połowicy;

Zmarszczył brwi, - i tysiące kibitek wnet leci;

Podpisał, - tysiąc matek opłakuje dzieci;

Skinął, - padają knuty od Niemna do Chiwy.

Mocarzu, jak Bóg silny, jak szatan złośliwy,

Gdy Turków za Bałkanem twoje straszą spiże,

Gdy poselstwo paryskie twoje stopy liże, -

Warszawa jedna twojej mocy się urąga,

Podnosi na cię rękę i koronę ściąga,

Koronę Kazimierzów, Chrobrych z twojej głowy,

Boś ją ukradł i skrwawił, synu Wasilowy!

 

Car dziwi się - ze strachu drzą Petersburczany,

Car gniewa się - ze strachu mrą jego dworzany;

Ale sypią się wojska, których Bóg i wiara

Jest Car. - Car gniewny: umrzem, rozweselim Cara.

Posłany wódz kaukaski z siłami pół-świata,

Wierny, czynny i sprawny - jak knut w ręku kata.

 

Ura! ura! Patrz, blisko reduty, już w rowy

Walą się, na faszynę kładąc swe tułowy;

Już czernią się na białych palisadach wałów.

Jeszcze reduta w środku, jasna od wystrzałów,

Czerwieni się nad czernią: jak w środek mrowiska

Wrzucony motyl błyska, - mrowie go naciska, -

Zgasł - tak zgasła reduta. Czyż ostatnie działo

Strącone z łoża w piasku paszczę zagrzebało?

Czy zapał krwią ostatni bombardyjer zalał?

Zgasnął ogień. - Już Moskal rogatki wywalał.

 

Gdzież ręczna broń? - Ach, dzisiaj pracowała więcej

Niż na wszystkich przeglądach za władzy książęcej;

Zgadłem, dlaczego milczy, - bo nieraz widziałem

Garstkę naszych walczącą z Moskali nawałem.

Gdy godzinę wołano dwa słowa: pal, nabij;

Gdy oddechy dym tłumi, trud ramiona słabi;

A wciąż grzmi rozkaz wodzów, wre żołnierza czynność;

Na koniec bez rozkazu pełnią swą powinność,

Na koniec bez rozwagi, bez czucia, pamięci,

Żołnierz jako młyn palny nabija - grzmi - kręci

Broń od oka do nogi, od nogi na oko:

Aż ręka w ładownicy długo i głęboko

Szukała, nie znalazła - i żołnierz pobladnął,

Nie znalazłszy ładunku, już bronią nie władnął;

I uczuł, że go pali strzelba rozogniona;

Upuścił ją i upadł; - nim dobiją, skona.

Takem myślił, - a w szaniec nieprzyjaciół kupa

Już lazła, jak robactwo na świeżego trupa.

 

Pociemniało mi w oczach - a gdym łzy ocierał,

Słyszałem, że coś do mnie mówił mój Jenerał.

On przez lunetę wspartą na moim ramieniu

Długo na szturm i szaniec poglądał w milczeniu.

Na koniec rzekł; „Stracona”. - Spod lunety jego

Wymknęło się łez kilka, - rzekł do mnie: „Kolego,

Wzrok młody od szkieł lepszy; patrzaj, tam na wale,

Znasz Ordona, czy widzisz, gdzie jest?” – „Jenerale,

Czy go znam? - Tam stał zawsze, to działo kierował.

Nie widzę - znajdę - dojrzę! - śród dymu się schował:

Lecz śród najgęstszych kłębów dymu ileż razy

Widziałem rękę jego, dającą rozkazy. -

Widzę go znowu, - widzę rękę - błyskawicę,

Wywija, grozi wrogom, trzyma palną świécę,

Biorą go - zginął - o nie, - skoczył w dół, - do lochów”!

„Dobrze - rzecze Jenerał - nie odda im prochów”.

 

Tu blask - dym - chwila cicho - i huk jak stu gromów.

Zaćmiło się powietrze od ziemi wyłomów,

Harmaty podskoczyły i jak wystrzelone

Toczyły się na kołach - lonty zapalone

Nie trafiły do swoich panew. I dym wionął

Prosto ku nam; i w gęstej chmurze nas ochłonął.

I nie było nic widać prócz granatów blasku,

I powoli dym rzedniał, opadał deszcz piasku.

Spojrzałem na redutę; - wały, palisady,

Działa i naszych garstka, i wrogów gromady;

Wszystko jako sen znikło. - Tylko czarna bryła

Ziemi niekształtnej leży - rozjemcza mogiła.

Tam i ci, co bronili, - i ci, co się wdarli,

Pierwszy raz pokój szczery i wieczny zawarli.

Choćby cesarz Moskalom kazał wstać, już dusza

Moskiewska, tam raz pierwszy, cesarza nie słusza.

Tam zagrzebane tylu set ciała, imiona:

Dusze gdzie? nie wiem; lecz wiem, gdzie dusza Ordona.

On będzie Patron szańców! - Bo dzieło zniszczenia

W dobrej sprawie jest święte, Jak dzieło tworzenia;

Bóg wyrzekł słowo stań się, Bóg i zgiń wyrzecze.

Kiedy od ludzi wiara i wolność uciecze,

Kiedy ziemię despotyzm i duma szalona

Obleją, jak Moskale redutę Ordona -

Karząc plemię zwyciężców zbrodniami zatrute,

Bóg wysadzi tę ziemię, jak on swą redutę.

 

Jak świetnie wiadomo, podporucznik Julian Konstanty Ordon (1810 – 1887) nie był wcale sprawcą wybuchu (a ponadto – do dziś nie wiadomo, dlaczego wybuch amunicji nastąpił; istnieje kilka hipotez niemożliwych do zweryfikowania), przeżył upadek reduty nazwanej później jego imieniem (był tylko poparzony), a po powstaniu listopadowym udał się na emigrację i zmarł śmiercią samobójczą we Włoszek w sędziwym wieku; jego prochy spoczywają na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie.

 

Julian Konstanty Ordon – przedwcześnie „uśmiercony” przez Adama Mickiewicza; na przekór wszystkiemu nieśmiertelny …

 

Wracamy teraz do opisu tragicznego dnia 6 września 1831 roku. Gdy wojsko rosyjskie rozprawiło się z obrońcami dzieł 57 i 54, celem ataku stała się Reduta Wolska. Jej załoga, osamotniona, przy symbolicznym tylko wsparciu polskiej armii rozlokowanej wzdłuż kolejnych linii obronnych, uległa przewadze wroga (76 dział, 11 batalionów piechoty, nie licząc odwodów) po kilku godzinach walki.

Śmierć zebrała tego dnia straszliwe żniwo – w walce poległo prawie 3000 żołnierzy polskich i rosyjskich, poległ bohaterski generał Sowiński, którego zwłok nigdy nie odnaleziono. Istnieje kilka wersji ostatniej walki jednonogiego bohatera, w rozmaitym ujęciu zostało to pokazane przez artystów malarzy, rysowników i grafików.

Generał Sowiński na szańcach Woli – obraz Wojciecha Kossaka

Wydarzenia zainspirowały drugiego naszego wieszcza Juliusza Słowackiego do stworzenia poniższego wiersza białego.

 

SOWIŃSKI W OKOPACH WOLI

 

W starym kościółku na Woli

Został jenerał Sowiński,

Starzec o drewnianej nodze,

I wrogom się broni szpadą;

A wokoło leżą wodze

Batalionów i żołnierze,

I potrzaskane armaty,

I gwery: wszystko stracone!

 

Jenerał się poddać nie chce,

Ale się staruszek broni

Oparłszy się na ołtarzu,

Na białym bożym obrusie,

I tam łokieć położywszy,

Kędy zwykle mszały kładą,

Na lewej ołtarza stronie,

Gdzie ksiądz Ewangelię czyta.

 

I wpadają adiutanty,

Adiutanty Paszkiewicza,

I proszą go: „Jenerale,

Poddaj się... nie giń tak marnie”.

Na kolana przed nim padli,

Jak ojca własnego proszą:

„Oddaj szpadę, Jenerale,

Marszałek sam przyjdzie po nią...”

„Nie poddam się wam, panowie -

Rzecze spokojnie staruszek -

Ani wam, ni marszałkowi

Szpady tej nie oddam w ręce,

Choćby sam car przyszedł po nią,

To stary - nie oddam szpady,

Lecz się szpadą bronić będę,

Póki serce we mnie bije.

 

„Choćby nie było na świecie

Jednego już nawet Polaka,

To ja jeszcze zginąć muszę

Za miłą moją ojczyznę,

I za ojców moich duszę

Muszę zginąć... na okopach,

Broniąc się do śmierci szpadą

Przeciwko wrogom ojczyzny,

 

„Aby miasto pamiętało

I mówiły polskie dziatki,

Które dziś w kołyskach leżą

I bomby grające słyszą,

Aby, mówię, owe dziatki

Wyrósłszy wspomniały sobie,

Że w tym dniu poległ na wałach

Jenerał - z nogą drewnianą.

 

 

„Kiedym chodził po ulicach,

I śmiała się często młodzież,

Żem szedł na drewnianej szczudle

I często, stary, utykał.

Niechże teraz mię obaczy,

Czy mi dobrze noga służy,

Czy prosto do Boga wiedzie

I prędko tam zaprowadzi.

 

„Adiutanty me, fircyki,

Że byli na zdrowych nogach,

Toteż usłużyli sobie

W potrzebie - tymi nogami,

Tak że muszę na ołtarzu

Oprzeć się, człowiek kulawy,

Więc śmierci szukać nie mogę,

Ale jej tu dobrze czekam.

 

„Nie klękajcie wy przede mną,

Bo nie jestem żaden święty.

Ale Polak jestem prawy,

Broniący mego żywota;

Nie jestem żaden męczennik,

Ale się do śmierci bronię

I kogo mogę, zabiję,

I krew dam - a nie dam szpady...”

Śmierć Sowińskiego – „Tygodnik Ilustrowany” 1906, s. 945 „ze zbiorów Eugeniusza Plutha”

To rzekł jenerał Sowiński,

Starzec o drewnianej nodze,

I szpadą się jako fechmistrz

Opędzał przed bagnetami;

Aż go jeden żołnierz stary

Uderzył w piersi i przebił...

Opartego na ołtarzu

I na tej nodze drewnianej.

W następnym dniu, czyli 7 września Rosjanie kolejno zdobywali poszczególne punkty oporu. W polskim dowództwie pojawił się chaos i nastroje kapitulanckie – morale wojska całkowicie podupadło po utracie reduty wolskiej. 8 września istniejące jeszcze oddziały pomaszerowały prawym brzegiem Wisły do Modlina. Ostatnim akordem Powstania była kapitulacja osamotnionej twierdzy Zamość 21 października. Francuski minister spraw zagranicznych, pytany przez dyplomatów i dziennikarz o opinię na temat sytuacji politycznej po upadku polskiej stolicy, cynicznie oświadczył: „w Warszawie zapanował porządek”.

Koniec części pierwszej | Część druga

Vistula Chess Monthly

Logo Vistula