Felietony

O EMILU GROSSIE

     W jednej z teczek z wycinkami prasowymi (odziedziczyłem je po śp. Jerzym Giżyckim) natrafiłem na ciekawy artykuł opublikowany w „Kulturze”, najpoważniejszym tygodniku kulturalnym w PRL lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Tekst Witolda Zechentera (1904 – 1978) zatytułowany „Sen o Grossie...” ukazał się w 20. rocznicę śmierci Karola Irzykowskiego, znanego krytyka i pisarza, który był też wielkim miłośnikiem szachów. Artykuł podajemy niżej, a to z tej przyczyny, że w istotny sposób uzupełnia naszą wiedzę o Emilu Grossie, interesującej postaci świata kultury przedwojennej Polski, szachiście klasy mistrzowskiej. Biogram Grossa, w skróconej formie podany w wikipedii, opracował i opublikował w 5. tomie „Słownika Biograficznego Polskich szachistów” profesor Tadeusz Wolsza.
Studiując z kolei w wikipedii życiorys poety, pisarza i dziennikarza Witolda Zechentera:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Witold_Zechenter
w imponująco długim spisie jego publikacji książkowych dostrzegłem tytuł tomu wspomnień „Upływa szybko życie” (I wydanie ukazało się w 1971 roku w Krakowie nakładem Wydawnictwa Literackiego).

Witold Zechenter

Po wypożyczeniu tomu z biblioteki okazało się, że artykuł „Sen o Grossie...” znajduje się w nim jako jeden z rozdziałów. Okazało się też, że Witold Zechenter znał innych jeszcze szachistów opisanych przez T. Wolszę w „Słowniku”, a mianowicie malarza Ludomira Benedyktowicza i poetę Józefa Klemensiewicza; ten ostatni był bratem jego przedwcześnie zmarłej matki. W najbliższej przyszłości pokażemy czytelnikom „Vistuli” te związane z historia szachów fragmenty wspomnień Witolda Zechentera. Zgodę na to wyraziła pani Elżbieta Zechenter – Spławińska z Krakowa, córka poety.
Prezentujemy też teksty wszystkich zachowanych partii Emila Grossa. Na koniec apel do wikipedystów: proszę poprawić orientacyjną datę śmierci Emila Grossa. Witold Zechenter podawał, że Gross mieszkał we Lwowie na ulicy Boimów u brata – prawnika i żył w momencie wkroczenia do miasta wojsk niemieckich w czerwcu 1941 roku.

         Tomasz Lissowski

„SEN O GROSSIE..."
(Na marginesie „Notatek z życia" Karola Irzykowskiego)

Witold Zechenter


     Dwudziestolecie śmierci Karola Irzykowskiego przeszło niezauważone. A była okazja do przypomnienia tego pisarza, który nawet w swoich licznych słabostkach był niezwykły i nawet w najpowszedniejszych sprawach codziennych — oryginalny. Krytyk literacki, który czuł się urażony, gdy się go nazywało krytykiem literackim, pisarz, który zawsze i stale pragnął pisać poza właściwym nurtem swego talentu — poezje, dramaty, słuchowiska, ba, nawet libretto do operetki! Człowiek na wskroś przekorny, przeżarty jakimś specjalnym odcieniem szlachetnej zazdrości wobec wszystkich osiągnięć literackich, ale umiejący współczująco pochylać się nad wszelakimi nizinami pisarstwa, filozof pokłócony z bieżącą filozofią życia, erudyta nie umiejący sprzedać swej erudycji, partyzant ustawicznie walczący przeciwko wszystkiemu i przeciw sobie samemu — ileż jeszcze można by napisać o Karolu Irzykowskim, zjawisku niepospolitym w naszej literaturze.
     W gruncie był to człowiek właściwie stale nieszczęśliwy. Miał od dzieciństwa wadę wymowy, z którą walczył, leczył się, borykał całe życie, marzył zresztą stale o tym, by być wielkim mówcą. Kłopoty finansowe, które towarzyszyły mu prawie przez całe życie, wojny, które go rujnowały, pozbawiając domu i ukochanych rzeczy, zwłaszcza książek, konieczność pracy zarobkowej poza zawodem literackim — był dziennikarzem, następnie przez całe życie stenografem, redaktorem biuletynów sejmowych, ciężkie przeżycia osobiste, przede wszystkim długotrwała choroba i śmierć ukochanej córeczki Basi, w końcu jakiś pech, który go prześladował i z którego zdawał sobie sprawę, a może właśnie przez to sam go wywoływał i potęgował, pech w sprawach literackich, w kategorii nagród, które mu się należały, a zawsze go omijały, w kategoriach uznania nie tyle może krytyki zawodowej, ile ogółu czytelniczego. Kpiono z jego młodzieńczych wierszy — a całe życie uważał się przede wszystkim za poetę, jedyny jego wystawiony na scenie dramat padł sromotnie po jednym spektaklu, przy czym nawet aktorzy, grający w nim, brali udział w wyśmiewaniu autora, który zdołał podczas prób wszystkich poobrażać. Jedyne wielkie uznanie — członkostwo w Polskiej Akademii Literatury — skłóciło go dodatkowo, na tle politycznym, a także osobistym, z wieloma dotychczasowymi towarzyszami broni, to więc uznanie swych zasług literackich zamącone miał dotkliwie, gdyż znalazł się w dwuznacznej sytuacji — i znów przede wszystkim wobec siebie samego, wielu bowiem wybitnych pisarzy nie przyjmowało wyboru do PAL-u albo występowało protestacyjnie z Akademii, manifestując w ten sposób swą jednolitą postawę polityczną.
     I dalej można by ciągnąć tę litanię usterek życiowych, nieszczęść i klęsk. Nawet w dziedzinie swego namiętnego „hobby", którym były szachy, nie miał żadnych sukcesów, poza towarzyskimi, chociaż marzył o twórczości „końcówkowej" i braniu udziału w międzynarodowych turniejach. Ale niewątpliwie największą klęską Irzykowskiego jako pisarza był fakt, z którego dobrze zdawał sobie sprawę, że jest autorem właściwie nie czytanym. Bo jakiż normalny czytelnik beletrystyki mógłby przeczytać Pałubę czy nawet poszczególne nowele Irzykowskiego? Jakiż normalny konsument filmów mógłby studiować Dziesiątą muzę?
     Jedynym akcentem, który zresztą przypadkowo raczej zbiegł się z zapomnianą rocznicą śmierci Karola Irzykowskiego, akcentem niezmiernie znamiennym i ważnym, było opublikowanie przez Czytelnika sporego tomu Notatek z życia, obserwacji i motywów, a więc wyboru z pamiętnika, który Irzykowski prowadził w ciągu kilkudziesięciu lat w różnych okresach swego życia, a który w większości uratował się z wojen, powstań, pożarów i zbrodni.
     Ale nie chcę tu pisać recenzji z tego dzieła, nie czuję się do tego powołanym — pragnę tylko na jego marginesie skreślić trochę wspomnień, a przede wszystkim upomnieć się o pamięć dla człowieka, którego nazwisko wielokrotnie występuje na kartach pamiętników Irzykowskiego, a który właściwie — poza najbliższym kręgiem, a iluż z tego kręgu jeszcze pozostało przy życiu? — jest całkowicie nieznany, a, także w komentarzu pominięty. Tym człowiekiem jest Emil Gross. Ale tu muszę cofnąć się o przeszło pół wieku, do mych lat dziecinnych, gdy pod koniec 1912 roku znalazłem się we Lwowie. Złożona ciężką chorobą moja matka, wiedząc już, że jest to choroba śmiertelna, powierzyła mnie swej ukochanej siostrze, Teresie Klemensiewicz, współpracowniczce lwowskiego Przeglądu. We fragmentach pamiętnika Irzykowskiego, drukowanych niedawno w Życiu Literackim, pozostały nierozszyfrowane inicjały T. K., a w nieopublikowanych partiach pamiętnika z pewnością powtarzają się częściej — to właśnie chodzi o Teresę Klemensiewicz, która zabrała mnie z Krakowa do siebie, do Lwowa, do pokoju sublokatorskiego, jaki wynajmowała u pp. Lewickich przy ulicy Gliniańskiej 16, na II piętrze. Ulica ta, łącząca Łyczakowską z Piekarską, została nazwana potem, w dwudziestoleciu, ulicą Hołówki.
     Ciotka moja przez kilka lat, jeszcze pod koniec ub. wieku, była tzw. wówczas „nauczycielką ludową" i borykała się z tą ciężką pracą w kilku wsiach i miasteczkach ówczesnej Galicji. Równocześnie jednak pisywała — krótkie opowiadania, nowele, obrazki z życia — zamieszczając je na łamach prasy, a nawet niektóre ukazały się w tomiku pod tytułem Z męczeńskiego żywota w złoczowskiej Bibliotece Powszechnej. Utwory te, wysoko zresztą oceniane przez ówczesną krytykę, porównywane do opowiadań Konopnickiej, zwróciły uwagę Ludwika Masłowskiego, redaktora i właściciela Przeglądu. Napisał do „ludowej nauczycielki", proponując jej zerwanie ze szkołą, przeniesienie się do Lwowa i pracę w jego piśmie. Teresa Klemensiewicz skorzystała z zaproszenia, przeniosła się do Lwowa i odtąd została wierna dziennikarstwu aż do ostatnich lat swego życia (zmarła w r. 1936 po wielu latach pracy w Przeglądzie, potem w Krakowie w Nowej Reformie i Glosie Narodu). W redakcji Przeglądu poznała młodych, jak ona wtedy, dziennikarzy, Karola Irzykowskiego i Emila Grossa, nieodłącznych przyjaciół, nieraz kłócących się z sobą, ale zawsze do siebie wracających, nazywanych „Lelum-Polelum” albo „Kastorem i Polluksem”, wręcz uzupełniających się wzajemnie.
     Odtąd przyjaźń między moją ciotką a nimi dwoma utrzymywała się przez całe życie Teresy Klemensiewicz, mimo zmienienia u niej przez pierwszą wojnę Lwowa na Kraków, upadku Przeglądu, wyjazdu Irzykowskiego i Grossa po wojnie do Warszawy. Gdy jako dziecko przywieziony zostałem do Lwowa, automatycznie stałem się „wychowankiem” nie tylko mej ciotki, ale także Irzykowskiego i Grossa, zwłaszcza właśnie Grossa, który każdą wolną chwilę poświęcał dziecku.

Emil Gross i Teresa Klemensiewicz -
zdjęcie ze zbiorów p. Elżbiety Zechenter - Spławińskiej.

     Ileż ja mu zawdzięczam! Do dziś — przez mgłę pięćdziesięciu lat, przez mgłę wzruszenia — pamiętam, jak oczekiwałem jego przyjścia, wróciwszy z lekcji w szkole dra Niemca. Bawił się ze mną, nosił „na barana", grał w zabawy i gry dziecinne, oprowadzał mnie po Lwowie, po muzeach, pięknych miejscach, objaśniając, rozwijając umysł dziecka, pomagał w zadaniach, uczył odpowiednio pisać wypracowania szkolne, odpowiednio mówić zadany na pamięć wierszyk. Do dzisiaj pamiętam te wierszyki w jego interpretacji, za której naśladowanie otrzymywałem wyróżnienia i pochwały od pani Goldfarbowej, uniwersalnej — poza księdzem — nauczycielki wszystkich przedmiotów, do dzisiaj także pamiętam smak nugatów w cukierence Pitołaja przy Łyczakowskiej.
     Redaktor Masłowski wprowadził ciężki rygor pracy w swej redakcji — Irzykowski wspomina o tym okresie swego życia jako o „więzieniu”. Pracowało się tam właściwie cały dzień i nie pamiętam już, jak to Emil Gross robił, że się „urywał”, a może nie pracował już wtedy w Przeglądzie. Mej ciotki prawie nie widywałem, przychodziła nad wieczorem, by wcześnie rano pędzić na Sykstuską. Przegląd mieścił się w ładnej willi Masłowskiego, w górnej części Sykstuskiej, w ogrodzie spadziście idącym ku ulicy. Bawiłem się tam nieraz, w tym ogrodzie, a gdy było niepogodnie, miałem wstęp nawet do pokojów redakcji i administracji. Co niedzielę Masłowscy zapraszali moją ciotkę na obiad i mnie z nią, oczywiście. Obiady te były celebrowane jak w powieści, z lokajami, obrządkiem mycia rąk przy stole w małych miseczkach i różnymi innymi zasadami odbywania posiłków w „wytwornym domu”. Masłowski, powstaniec styczniowy, bez oka, które stracił w jakiejś potyczce, czy też na sybirskiej katordze, wysoki, zawsze na czarno ubrany, napawał mnie lękiem, za to jego żona, mała, szczupła kobietka i córka, dla odmiany niezwykle tęga, które traktowały mnie jakbym należał do rodziny i odnosiły się do mnie jak naprawdę do dziecka, były mi bliskie i do dziś wspominam te postaci ze wzruszeniem.
     Z takim wzruszeniem zresztą czytałem fragmenty pamiętników Irzykowskiego. Różne w nich opisane czy wspomniane sprawy łączyły się przecież z moimi przeżyciami dziecka, potem młodzieńca, potem dorosłego człowieka. Irzykowski i Gross pracowali już w Biurze Korespondencyjnym, gdy pierwsza wojna wyrzuciła ich poza Lwów i osiedliła na pewien czas w Krakowie. Ciotka moja również znalazła się w swym rodzinnym mieście i znowu opiekowała się mną dalej, zgodnie z wolą od przeszło roku wtedy nie żyjącej już mej matki. Irzykowscy zamieszkali przy ul. Wygoda, jakże często chodziliśmy do nich, tym więcej, że w tym samym domu mieszkali wtedy Mrozowie. O Mrozach i ich domu należałoby napisać oddzielnie i obszernie, jako że był to dom Stanisława Mroza, wybitnego dziennikarza, postaci niezmiernie oryginalnej. Kolegował z mą ciotką w Nowej Reformie i zaprzyjaźnili się, a wiedząc, jakie ma kłopoty z trójką dzieci (bo i dwie moje siostry wzięła wtedy od mego ojca na wychowanie), zapraszał nas wciąż do swego mieszkania, przychodził do nas, brał na spacery, pomagał w nauce. Tak więc dom przy ulicy Wygoda był jakimś drugim moim domem w owe wojenne i tuż powojenne lata, dzieląc się na mieszkania Irzykowskich i Mrozów. Jako chłopak przeżywałem głęboko tragiczne sprawy związane z Basią Irzykowską (w tym okresie oczywiście nie chodziliśmy do tego mieszkania, spowitego w mroki ciężkiej choroby dziecka, zakończonej śmiercią) i radosne momenty w powiększającej się o dwu malców rodzinie Mrozów (drugim z tych malców był Daniel, świetny i popularny dzisiaj artysta-grafik).


     Emil Gross był człowiekiem o niepospolitej kulturze literackiej — sam nie pisał nigdy. Był typowym perypatetykiem, wyżywał się w pomaganiu innym, był doradcą pisarzy, rzucał pomysłami, trafnie oceniał, poprawiał. Sam z trudem brał się do napisania nawet listu, nieraz nie było od niego wiadomości przez długi czas, tłumaczył się potem, że pisanie listu jest tak skomplikowane... Irzykowski miał w nim przyjaciela we wszystkim: w dziedzinie swej twórczości, w szachach, w których Gross był mistrzem, w pomocy, gdy chodzi o obce języki — Gross znał świetnie niemiecki, francuski, angielski, włoski, znał łacinę i grekę tak, jakby wczoraj zdał maturę jako „celak” — wiem o tym dobrze, gdyż pomagał mi w ciągu całego gimnazjum, nie tylko zresztą w tych dwu klasycznych językach, ale w matematyce, chemii, fizyce — właściwie był uniwersalnie wykształcony i uniwersalnie uzdolniony. Grał porywająco pięknie na fortepianie, pamiętam jego koncerty przy ul. Wygoda, nigdy się nie uczył muzyki, był talentem z urodzenia, nie lubił grać przy obcych, a schodziła się cała kamienica, więc stali ukradkiem, w przedpokoju, pod drzwiami, by nie widział.
     Pamiętam, jak raz przyjechał do nas Gross na kilka tygodni, przywożąc z sobą pracę: przekład libretta operetkowego na niemiecki. Gdy Irzykowskiemu odrzucono w Warszawie jego Świętojańskie robaczki, postanowił się „odegrać”, sięgając po laur zagraniczny — miał, on czy Gross, jakiegoś dawnego kolegę w Wiedniu, postanowił posłać mu libretto, przełożone na niemiecki. I zasiadł do tego Gross. Kto zdaje sobie sprawę, jakie trudności napotyka się w przekładzie z niemieckiego na polski partii śpiewanych w operetce, gdzie trzeba nie tylko oddać zasadniczą treść, akcję, ale pamiętać o twardym rygorze rytmu, rymu, i więcej jeszcze: o specyfice pewnych samogłosek w stosunku do pewnych tonów — ten dopiero zrozumie, jaką pracą był przekład odwrotny, z polskiego na niemiecki. Pamiętam, jak w pewnym miejscu Gross utknął na kilka dni – chodziło o arietkę, w której dowcip oparty był na wielokrotnych rymach do słowa „cylinderek”, powtarzanych w różnych przypadkach. W końcu wybrnął — gdy mi to przeczytał, pamiętam, powiedziałem: „ależ to genialny przekład, Paneczku!”
     Bo oczywiście nie był przecież dla mnie Emilem Grossem — gdy przyjechałem, dzieckiem, do Lwowa, nazwałem go „Paneczkiem”, zdrobnienie od „pan” i tak już zostało. Ostatni raz żegnałem go tym słowem we Lwowie wojennym, w styczniu 1940 roku. Powiedział mi wtedy: „Czy się jeszcze zobaczymy?” Martwił się o swoje książki, pozostawione w Warszawie, w Hotelu Sejmowym, gdzie miał pokój – dopiero z przeczytanych teraz notatek wojennych Irzykowskiego dowiedziałem się, że zaraz we wrześniu Niemcy wyrzucili je na korytarz i częściowo ratował je Irzykowski, ale tylko po to, by wszystko spłonęło potem w tragicznych dniach powstania.
     Z opowiadań Grossa w ciągu wielu lat, przez całe międzywojenne „dwudziestolecie”, przypominam sobie o wielu sprawach Irzykowskiego, o których nie ma wzmianki w wydrukowanych wspomnieniach, a pewnie o niektórych nie ma i w rękopisach. Nie czuję się upoważniony do publikowania tych wspomnień, wśród których są błahostki takie, jak np. że Irzykowski w ciągu wielu lat miał specjalny notatnik, przeznaczony na prowadzenie kalendarza snów i snu. O snach wspomina kilka razy, notował je w pamiętniku, kalendarz zaś snu polegał na tym, ż e Irzykowski co dzień notował sobie, ile godzin spał i zaznaczał z boku, czy ma odpowiednią ilość godzin przespanych za sobą czy też jest „w deficycie”, jak to określał. Ale ą i rzeczy daleko ważniejsze, sporo z nich związanych z wyborem do PAL-u, z uczestniczeniem w obradach, w podejmowanych wnioskach czy dezyderatach. Mogę to tylko napisać, że wybór na członka Akademii, który to wybór był jedynym życiowym „laurem” Irzykowskiego, był zarazem dla niego wielkim rozdarciem wewnętrznym — schlebiając mu, pogrążył go w ciągłych wewnętrznych sporach, w jeszcze większym, niż zazwyczaj, nieporozumieniu z samym sobą. Z rozczuleniem przeczytałem wzmiankę o wakacjach w Ojcowie. Wynajął tam Irzykowski mieszkanie na lato, na kilkanaście tygodni i przyjeżdżał na niedziele i święta. Tam właśnie ja spędziłem wtedy z dobrą, kochaną panią Irzykowską te wakacje jako kilkunastoletni chłopak, pod jej opieką, co nieraz dawało się jej we znaki — na przykład taki mój wyczyn, gdy raz wymknąłem się z domu i wspinałem się na skałę „z krzyżem”, sterczącą naprzeciw willi, w której mieszkaliśmy. Stałem dumnym z tego wyczynu, trzymając się krzyża, nad wielopiętrową przepaścią i czekałem tylko, by zamanifestować mą odwagę. I właśnie wyszła z domu pani Irzykowska na łąkę biegnącą ku Prądnikowi, zacząłem krzyczeć z całych sił — aż ujrzała mnie... Co się wtedy działo! Z pół Ojcową zaalarmowała, biegli ze wszystkich stron jacyś ludzie, gestykulowali, coś wołali. Zdołałem sam zejść, nim nadbiegła zasapana pomoc. Płacząc ze zdenerwowania długo nie dała się przeprosić i pierwszym tematem, jaki poruszyła w najbliższą sobotę wieczorem, gdy Karol Irzykowski przyjechał, jak zwykle, na niedzielny odpoczynek, był mój wybryk. Irzykowski — a obawiałem się z jego strony po prostu awantury, może zabrania mnie karnego do Krakowa — spojrzał na mnie, jakby z uznaniem i po chwili zapytał: „A cóż to, taternikiem chcesz być?” — Nie — odrzekłem; - poetą! Wtedy Irzykowski, który całe życie chciał być poetą i — on jeden —uważał się za poetę, popatrzył na mnie przeciągle, potem położył mi rękę na głowie i rzekł, jakby z wielkim smutkiem: „No nie, to już lepiej bądź taternikiem!”. Te słowa zrozumiałem w ich właściwym sensie dopiero po wielu latach, a chyba tak naprawdę rozumiem je dopiero dziś, po przeczytaniu pamiętników... Smutne i ciężkie miał życie Irzykowski, smutną wojenną śmierć szpitalną. Ale jaką miał Emil Gross? Mogę tylko przypuszczać, że on, biedny, stary człowiek, wyrzucony z siodła przez wojnę, mieszkający u swego starszego brata przy ul. Boimów, zapoznanego adwokata, zginął najtragiczniejszą ze współczesnych śmierci, żydowską śmiercią poniżenia, grozy i męki. Wszystkie wiadomości od niego i o nim urwały się bowiem w momencie wkroczenia Niemców do Lwowa. Po wojnie dowiadywałem się, pytałem lwowian, którzy repatriowali się do Krakowa – nikt nie umiał mi nic powiedzieć. Przepadł. Byłbym szczęśliwy, gdybym dowiedział się, że zmarł nawet w nędzy i opuszczeniu, ale normalną, ludzką śmiercią, nie z rąk siepaczy spod znaku brunatnej zbrodni.
     Jakże wymowny jest zapisek Irzykowskiego, z jakimż przeczytałem go wzruszeniem, notatka ze stycznia 1942 roku:
     Sen o Grossie — że go znowu zobaczyłem, uściskałem, i całowałem, mówiąc: „Mój Emilu, mój Emilu”, prawie że płakałem że szczęścia.

Emil Gross -
zdjęcie ze zbiorów p. Elżbiety Zechenter - Spławińskiej.

     Chciałbym mieć taki sen, chciałbym jeszcze, jak dziecko, powiedzieć, ściskając go i całując: „Mój Paneczku, mój Paneczku”. A może ten wspomnieniowy mój artykuł poruszy jeszcze w kimś dawne nuty, może ktoś pamięta jeszcze Emila Grossa?

     Tygodnik „Kultura”, 1964, ...., s. 9.

PARTIE EMILA GROSSA
E. Gross – K. Irzykowski [C84]
Lwów 1904
1.e4 e5 2.Sf3 Sc6 3.Gb5 a6 4.Ga4 Sf6 5.d4 exd4 6.0–0 Ge7 7.e5 Se4 8.Sxd4 0–0 9.c3 Sxe5 10.We1 d5 11.f3 c5 12.fxe4 cxd4 13.cxd4 Gg4 14.Hd2 Sc4 15.Hd3 Gb4 16.Sc3 b5 17.Gc2 dxe4 18.Hxe4 f5 19.Hd3 Wc8 20.Wf1 We8

21.h3 Gxc3 22.bxc3 Ge2 23.Hxf5 Gxf1 24.Hxh7+ Kf8 25.Gh6 We7 26.Gg6 Wf7 27.We1 1–0 (zapis: T. Wolsza).
I. Popiel – E. Gross [D05]
Lwów 1904 “turniej czterech”
1.d4 d5 2.Sf3 Sf6 3.e3 e6 4.Gd3 c5 5.b3 Sc6 6.Gb2 Ge7 7.Sbd2 cxd4 8.exd4 0–0 9.Se5 Sxe5 10.dxe5 Sd7 11.Hh5 g6 12.He2 Sc5 13.0–0 Sxd3 14.Hxd3 b6 15.Sf3 Gb7 16.Wfe1 Wc8 17.a3 Hd7 18.Wac1 Wfd8 19.b4 Wc4 20.Sd4 a5 21.c3 We8 22.Wcd1 Gf8 23.f4 Gg7 24.We3 Ga6 25.Hd2 f6 26.Hf2 fxe5 27.fxe5 Wf8 28.Hh4 Wcc8 29.Wde1 Wf7 30.Hh3 We8 31.Gc1 Wf4 32.W3e2 Wxd4 33.cxd4 Gxe2 34.Wxe2 axb4 35.axb4 Hb5 36.Wb2 Hc4 37.Ge3 Hd3 38.Hf3 Wa8 39.He2 He4

40.h3?? [Po prawidłowym 40.Hf3 przewaga czarnych jest niewielka.] 40...Wa3 41.Gf2 [41.Kf2 Gh6! 42.Gxh6 Hxd4+ 43.Ge3 Wxe3 44.Hxe3 Hxb2+ 45.Kg3 Hxb4.] 41...Wa1+ 42.Kh2 Hf4+ 43.g3 Hc1 0–1
(zapis: T. Wolsza, “Słownik biograficzny “ t. 5, s. 48).
Fikus – E. Gross [D46]
Lwów 1914
1.d4 d5 2.c4 c6 3.e3 [Lepiej jest 3.Sf3. Czarne nie mogą grać na zdobycie piona c4, a goniec c1 może być wtedy wyprowadzony na g5 lub f4.]
3...Sd7 4.Sc3 Sgf6 5.Sf3 e6 6.Gd3 Gd6 7.0–0 0–0 8.e4 [Za wcześnie! Manewr białych ułatwia czarnym grę i oswabadza ich ścieśnioną pozycję. Należało grać 8.b3 We8 9.Gb2 i czarne muszą się wreszcie zdecydować na zabicie piona c4 i umożliwić białym e4, oba zaś gońce białych mają śliczne linie.]
8...dxe4 9.Sxe4 Sxe4 10.Gxe4 f5 11.Gd3 [Dlaczego nie 11.Gc2? Białe mogłyby wtedy na 11...c5 z korzyścią odpowiedzieć 12.d5 lub 12.We1.]
11...c5 12.Kh1 cxd4 13.Sxd4 Sc5

14.Sb5 [Kombinacya, nie dająca białym żadnej korzyści. Lepiej było jeszcze teraz usunąć gońca na c2.]
14...Gxh2 15.Gxf5 Hh4 [15...Hxd1 16.Wxd1 Wxf5 nie daje czarnym żadnej korzyści, gdyż po 17.Wd8+! trzeba się zasłonić wieżą z powodu groźby straty gońca.]
16.Gh3 [Gdyby 16.Hg4, to 16...Gg3+ 17.Hxh4 Gxh4 i białe również tracą gońca.]
16...Ge5 17.Hg4 Hxg4 18.Gxg4 Sd3 19.Ge3 a6 20.Sa7 We8 [Groziło 21.Sxc8 Waxc8 22.Hxe6+.]
21.Wab1 Sxb2 22.Sxc8 Waxc8 23.c5 Wc7 24.f4 Sc4 25.Gg1 Gf6 26.Wfe1 e5 27.Wb4 Sa5 28.Wbe4 Wce7 29.f5? [Gruby błąd, należało grać 29.fxe5 Wxe5 30.Wxe5 Wxe5 31.Wxe5 Gxe5 32.Gc8! Kf7 33.c6 bxc6 34.Gxa6 i białe, jeżeli mają ochotę, to mogą wymienić czarnego gońca za skoczka tak, że wobec różnobarwnych giermków remis prawie pewne.]
29...Wd8 30.Gf3 Sc6 31.Wa4 Wc7 32.Gxc6 [Białe pozbywają się dwóch gońców i ułatwiają czarnym zwycięstwo. Przez 32.Wb1 mogły białe dalej wywierać nacisk na pozycyę czarnych.]
32...Wxc6 33.Wb4 Gg5 34.Ge3 [Piona żadnego bić nie można z powodu Wh6+.]
34...Gxe3 35.Wxe3 Wxc5 36.Wxb7 Wd6 37.We7 e4 38.W3xe4 Wxf5 39.Wg4 [Jedyna szansa białych była w podwojeniu wież na 7-mej linii przez 39.Wa7.]
39...g5 40.Wa4 Wf7 41.We5 h6 42.Wea5 Wff6 43.Kh2 Kf7 44.Wa3 Kg6 45.Kg3 Kg7 46.W5a4 Kg6 47.Wa5 h5 48.Kh3 h4 49.g3 hxg3 50.Kxg3 Kh5 51.W5a4 Wc6 52.Wa5 Wc2 53.Wxa6 Wff2 54.Wa8 Wg2+ 55.Kf3 Wcf2+ 56.Ke3 Wf4 57.W3a5 Wg3+ 58.Ke2 Kg4 59.Wa4 Wg2+ 0–1.
P. Gross grał cala partyę bez zarzutu, trudną zaś końcówkę prowadził po mistrzowsku (“Szachista Polski” nr 12 czerwiec 1914, s. 190-191, komentarz: Józef Dominik).
E. Gross – M. Steifer [B45]
Lwów 1914
1.e4 c5 2.Sf3 e6 3.Sc3 Sc6 4.d4 cxd4 5.Sxd4 Sf6 6.Sxc6 bxc6 7.e5 Sd5 8.Se4 Hc7 9.f4

Pozycja popularna również 100 lat później – przyp. “Vistula”.
9...Ge7 [9...f5?! 10.exf6 Sxf6 11.Sxf6+ gxf6 12.Hh5+ Kd8 13.Gd2 d5 14.0–0–0; 9...Hb6 10.c4(10.Gd3) 10...Gb4+ 11.Ke2 f5 12.Sf2]
10.Sd6+ Gxd6 11.exd6 Hxd6? [Lepsze 11...Hb6.]
12.c4 Hb4+ 13.Gd2 Hxb2 14.cxd5 cxd5 15.Ge2 0–0 16.0–0 Wb8 17.Ge3 Ha3 18.Gd4 d6 19.Wf3 Ha5 20.Wg3 f6 21.Gd3

Pozycja czarnych jest niemożliwa do uratowania.
21...e5 22.Hh5 e4 23.Gxe4 Wf7 24.Gxh7+ Kf8 25.Gg6 Hd2 26.Hh8+ Ke7 27.We3+ Ge6 28.Hxb8 Hxd4 29.Hc7+ Ke8 30.Hc8+ 1–0.
Zapis: “Szachista Polski” nr 12, czerwiec 1914, s. 192.
O. Piotrowski – E. Gross [C30]
Lwów 1914
1.e4 e5 2.f4 Gc5 3.Sf3 d6 4.Gc4 Sf6 5.Sc3 Ge6 [Czarne robią posuniecie z rozmysłu, celem uniknięcia oklepanego waryantu 5...Sc6 6.Sa4 Gb6.]
6.Gxe6 fxe6 7.d3 [Po 7.fxe5? dostają czarne atak trudny do odparcia.]
7...0–0 8.Sa4 exf4 9.Sxc5 dxc5 10.Gxf4 Sc6 11.Hd2 Hd7 [Jeśli 11...c4, to 12.e5 Sh5 13.Gg5 Hd7 14.dxc4.]
12.b3 Wae8 13.0–0 b6 14.h3 e5 15.Ge3 Sh5 16.Kh2 Sd4 17.Sh4 Sf4 18.Wf2 g5 19.Sf3 h6 [Błędnem byłoby 19...g4? z powodu 20.Sxe5.]
20.Waf1 a5 21.Sg1 Hg7 22.g3 Sg6 23.Kg2 Se7 24.Sf3 [W tem miejscu mogły białe przejść do ofenzywy przez 24.h4!]
24...Sxf3 25.Wxf3 Wxf3 26.Wxf3 Wd8 [Czarne powinny były przeszkodzić grożącemu ruchowi h4 przez Kh7.]
27.h4 g4 28.Wf2 Wd6 29.Wf1 Sc6 30.Hf2 Se7 31.Gd2 We6 32.a3 Sc6 33.Ge3 Se7 34.c3! [Dobre i na daleką metę obmyślone posunięcie.]
34...Wd6 35.b4 axb4 36.axb4

36...Wxd3?? [Decydujący błąd, czarne nie doceniły siły posunięcia Gxh6.]
37.Gxh6 [Czarne liczyły na 37.Ha2+ Kh8 38.Wf7 Hg6! (38...Hg8? 39.Hf2! i wygrywa) itd.]
37...Hxh6 38.Hf7+ Kh8 39.Hxe7 Wxg3+ [Czyn rozpaczy, inne posunięcia nie ratują również sytuacyi.]
40.Kxg3 He3+ 41.Kxg4 He2+ 42.Kg5! Hxf1 43.Hxe5+ Kg8 44.He8+ Hf8 45.Hxf8+ Kxf8 46.bxc5 1–0.
Źródło: “Szachista Polski” nr 12, czerwiec 1914, s. 186-187.
H. Zioło – E. Gross [D10]
Lwów 1914
1.d4 d5 2.c4 c6 3.Sc3 e5 4.cxd5 cxd5 5.dxe5 d4 6.Se4 Ha5+ 7.Sd2 Sc6 8.Sgf3 Sge7 9.g3 Sg6 10.Gg2 Sgxe5 11.Sxe5 Sxe5 12.0–0 Gc5 13.Sb3 Hb6 14.Gf4 Sg6 15.Wc1 Sxf4 16.Sxc5 Sxg2 17.Ha4+ Hc6 18.Hxc6+ bxc6 19.Kxg2

19...Wb8 20.b3 0–0 21.Wfd1 Wd8 22.e3 Wb4 23.a3 Wb8 24.Wxd4 Wxd4 25.exd4 a5 26.Kf3 Kf8 27.Ke3 Ke7 28.Kd3 Kd6 29.Kc3 Gf5 30.We1 f6 31.We3 h5 32.h4 Gg4 33.Se4+ Kd7 34.Sd2 Wb5 35.a4 Wd5 36.Sc4 Kd8 37.f4 Gh3 38.Sb6 Wd6 39.Kc4 Ge6+ 40.Kc5 Kc7 41.f5 Gxf5 42.We7+ Wd7 43.Sxd7 Gxd7 44.Wxg7 1–0
(zapis: T. Wolsza, “Słownik Biograficzny” t. 5, s. 49-50).
J. R. Capablanca – E. Gross [A23]
Warszawa 30.10. 1925
(symultana)
1.c4 e5 2.Sc3 Sf6 3.g3 c6 4.d4 exd4 5.Hxd4 Hb6 6.Sf3 Hxd4 7.Sxd4 Gb4 8.Gg2 d6 9.Gf4 0–0 10.0–0–0 Sbd7 11.Sf5 Se5 12.Sxd6 Gxd6 13.Wxd6 Sxc4 14.Wd4 Ge6 15.b3 Sb6 16.Whd1 Wac8 17.Gg5 Sfd5 18.Sxd5 cxd5+ 19.Kb2 h6 20.Gf4 f5 21.Ge5 Wc6 22.W4d2 We8 23.f4 Gf7 24.Gf3 Kf8 25.a4 a5 26.Gc3 Wa8 27.Wc1 g6 28.Gd4 Wxc1 29.Kxc1 Sd7 30.Kb2 Ke7 31.Wc2 Kd6 32.Ka2 b6 33.Gb2 Sc5 34.Ge5+ Kd7 35.Gd4 Kd6 36.Ge5+ 1/2.

“Przeciwko mistrzowi świata wystąpiła cała I-sza kategorja” – pisał “Świat Szachowy” nr 4, grudzień 1926, str. 2-3.
Tuż po wyjeździe Spielmanna przybył Capablanca. Wizyty te zbiegły się z terminem wielkiego turnieju szachowego w Moskwie, zaś Warszawa stanowiła dla wielu jeden z etapów podróży na wschód. Capablanca grając przeciwko czołówce stolicy w sumie uzyskal: +15 =12 -3. Wynik ten obie strony oceniły za swój sukces. Capablanca tak przynajmniej komentował te wydarzenie w Moskwie. Sprawozdawca “Kuriera Warszawskiego” Jan Kleczyński (ukrywający się pod pseudonimem “Amator”) 1 listopada 1925 donosił:
“Seans szachowy championa wszechświatowego z 30 graczami Warszawy był niezwykle ciekawym zjawiskiem w świecie królewskiej gry. Capablanca miał przeciwko sobie 30 szachistów, z których połowa posiada siłę mistrzowskiej II kategorii - czyli takich mistrzów, którzy już grywają na turniejach międzynarodowych, nie licząc na pierwsze nagrody. Ponieważ grał z nimi około 6 godzin, więc na jedno posuniecie miał około minuty, a wiele posunięć grał a tempo, prawie bez żadnego namysłu” (T. Wolsza, “Szachista” nr 12 (72) 1996.

E. Gross – J. Kleczyński [C55]
Warszawa 1925
Półfinał Mistrzostw Polski
1.e4 e5 2.Sf3 Sc6 3.Gc4 Sf6 4.d4 exd4 5.0–0 Gc5 6.e5 d5 7.exf6 dxc4 8.We1+ Ge6 9.Sg5 Hd5 10.Sc3 Hf5 11.Sce4 Gb6 [11...0–0–0]
12.fxg7 Wg8 13.g4 Hg6 14.Sxe6 fxe6 15.Gg5 Wxg7 16.Hf3

16...Wf7 [Inne możliwości to 16...h6 17.Sf6+ Ke7 18.Gh4 Kf8 19.Wxe6! oraz 16...Kd7.]
17.Sf6+ Wxf6 18.Gxf6 Kd7 19.g5 Wf8 20.h4 h6

21.Wxe6! Kxe6 22.We1+ Kd6 23.Ge7+ Sxe7 24.Hxf8 Kc5 25.Hxe7+ Kb5 26.We5+ c5 27.Hd7+ Ka5 28.Hxd4 hxg5 29.Hc3+ Kb5 30.a4+ Kc6 31.Hf3+ Kc7 32.Wxg5 1–0
(zapis: T. Wolsza, “Słownik Biograficzny” t. 5, s. 51).
E. Gross – P. Frydman [C02]
Mistrzostwa Warszawy 1925
1.e4 e6 2.d4 d5 3.e5 c5 4.Sf3 cxd4 5.Hxd4 Sc6 6.Hf4 f6 7.Gb5 Gd7 8.Gxc6 bxc6 9.0–0 f5 10.Hg3 g6 11.Hh3 Gg7 12.Sc3 c5 13.Se2 Hc7 14.Sf4! Se7 15.We1 Hc6 16.Hh4! Kf8 17.b3! h6 18.Hg3 Ge8 19.Ga3 g5? 20.Gxc5!! gxf4 21.Gxe7+ Kf7 22.Hh4 Hxc2 23.Gd6 Hc8 24.Wac1 Hd8 25.Wc7+ Gd7 26.Hh5+ Kg8 27.Sd4

27...Kh7? [27...Ge8 28.Wxg7+ Kxg7 29.Sxe6+ Kg8 30.Hxf5+ - “Vistula”.]
28.Hf7 1–0.

Źródło: “Kagans Neueste Schachnachrichten”, Heft 1b, Januar-Maerz 1926. Nagroda za najpiękniejszą partię w turnieju.

http://szachowavistula.pl/vistula/

E-mail szachowavistula (at) o2 (dot) pl

Valid XHTML 1.0 Transitional