Felietony
GORĄCY KONFLIKT

Zawieszenie Zarządu PZSzach.
     Któregoś zimowego poranka, przypominającego zresztą - jak wiele innych tego roku - wczesną wiosnę, poczułem nieodpartą potrzebę wyrwania się z domowych pieleszy na wolność. Z zatroskaną miną poinformowałem żonę: "dziś w pracy odbędzie się od dawna zapowiedziane przez szefa wewnętrzne szkolenie, wrócę późno, nie dzwoń" i wygospodarowawszy w ten prosty sposób kilka godzin, tuż po fajrancie pomknąłem do gigantycznej księgarni na Ścianie Wschodniej, gdzie na specjalistów od "gry komputerowej", pardon, "królewskiej" oczekuje regał zapełniony nowościami polskiej oraz tłumaczonej literatury szachowej, a nikt nie przeszkadza, by przed dokonaniem zakupu kartkować do woli wybraną pozycję.
     Ulokowałem się tak, by nie przeszkadzać innym kupującym i sięgnąłem po jedną z książek konstatując, że co jak co, ale poziom edytorski tych wyrobów jest coraz lepszy. Wtem poczułem, że jestem pilnie obserwowany. Uniosłem wzrok i w niewielkim oddaleniu ujrzałem Mistrza, który kiwał do mnie przyjaźnie ręką. Przywitaliśmy się serdecznie, bowiem od naszego ostatniego spotkania upłynęło wiele miesięcy i nawet się obawiałem, czy mój sędziwy mentor nie ma jakichś problemów zdrowotnych.

-Jak to się stało, Mistrzu - zagaiłem rozmowę - że gdy raz w roku znalazłem się w tej, musi Pan przyznać - znakomicie zaopatrzonej księgarni, to trafiłem akurat na Pana?
- Bardzo proste - odparł filozoficznie Mistrz. - Tak działa potęga przypadku, wobec której nawet najsilniejszy mózg elektronowy zawsze pozostanie bezradny. - Ale, ale - kontynuował mój towarzysz - czy pan wie, że obaj reprezentujemy nielegalną dyscyplinę sportu i że w zasadzie w każdej chwili - jako szachiści - możemy zostać wylegitymowani przez policjanta w mundurze lub po cywilnemu?
- Mistrzu, proszę, niech Pan przestanie - powiedziałem trochę zaniepokojony, bo na obliczu mojego rozmówcy nie drgnął żaden muskuł i nie mogłem się zorientować, czy mówi poważnie, czy tylko żartuje. - Muszę się przyznać, że z wielu powodów, no bo ten kryzys i w ogóle, nie śledziłem ostatnio mediów. Czy rzeczywiście jest tak źle?
- To długa historia, której nie da się opowiedzieć w tym tłoku i na stojąco - odparł wymijająco Mistrz.

     Oczywiście natychmiast zaproponowałem, byśmy przenieśli się do pobliskiej kawiarni, jednej z nielicznych w Śródmieściu, jakie się jeszcze ostały po bezlitosnej inwazji członków loży masońskiej noszącej nazwę "bankowcy". Usiedliśmy przy stoliku w taki sposób, by móc obserwować osoby wchodzące do lokalu (Mistrz pobierał kiedyś nauki u byłego członka Kedywu) i zamówiliśmy kawę z szarlotką. Mistrz powoli upił łyk czarnego nektaru, spokojnie delektując się jego aromatem, a następnie rozpoczął opowieść.

- Jak Pan doskonale wie, nasza dyscyplina jest kierowana przez grupę społeczników, którzy tworzą zarząd Polskiego Związku Szachowego. To w siedzibie Związku rodzą się nowe plany, ścierają rozmaite koncepcje dotyczące szkolenia narybku, tam zatwierdza się regulaminy, skład kadry i zmiany barw klubowych, a także rozwiązuje problemy dyscyplinarne i klasyfikacyjne. Tymczasem ostatnio minister sportu pan Drzewiecki wniósł do Trybunału Arbitrażowego do Spraw Sportu przy Polskim Komitecie Olimpijskim wniosek o zawieszenie w czynnościach władz Polskiego Związku Szachowego.
Zarzuty są poważne i według mojej oceny wniosek ministra przejdzie. Zarząd zostanie zawieszony, a nim uda się wybrać nowy, miną miesiące. Musimy powoli oswajać się z sytuacją, że będziemy pozbawieni swojej reprezentacji, jak dziś miłośnicy walk psów albo obrońcy praw yeti.
- Mistrzu, ale jak to możliwe, - nie wierzyłem własnym uszom - jakim sposobem nasz Zarząd tak ciężko naruszył prawo? Czyżby w szachach powtórzyła się sytuacja z futbolu? To nieprawdopodobne, w piłce nożnej krążą prawdziwe pieniądze, sumy transferowe idą w miliony, ale u nas? Przecież w szachach nie ma żadnych pieniędzy, które możnaby sprzeniewierzyć albo wręczyć w postaci łapówki!
- Nie takie to proste - odparował Mistrz. - Jest wiele sposobów, by zasłużyć na delegalizację. Wystarczy na przykład nie przestrzegać własnego statutu przy wyborze władz. I kłopot murowany - tu Mistrz z triumfująca miną wyciągnął z kieszeni kartkę papieru, najwyraźniej zawczasu przygotowaną na tę okoliczność, i odczytał półgłosem:

Podstawą skierowania wniosku jest niezgodne z prawem działanie władz Związku stwierdzone w wyniku przeprowadzonego postępowania wyjaśniającego, zainicjowanego skargą Śląskiego Związku Szachowego. Uchybienia związane są z niezgodną z prawem działalnością władz Polskiego Związku Szachowego, w szczególności z niezgodnym z obowiązującymi przepisami wewnętrznymi wykluczeniem 120 klubów. Wskazane działania miały bezpośredni wpływ na przebieg i wynik Walnego Zgromadzenia Delegatów Polskiego Związku szachowego, które odbyło się w dniu 29 listopada 2008 roku, w tym na wybór nowych władz Związku.

- Wykluczono 120 klubów? - zapytałem z niedowierzaniem - Nie wiedziałem, że w Polsce łącznie mamy tyle klubów, bo na przykład u mnie na Ochocie nie ma ani jednego ... Ale na czym polegał ten niewłaściwy tryb? I dlaczego w ogóle wyrzucano kluby ze Związku?
Z wypowiedzi nowego prezesa Związku wynika - odparł Mistrz, jak zwykle świetnie zorientowany we wszystkich detalach - że w ewidencji figurowało 600 klubów, z czego 200 od lat nie wykazywało żadnej działalności, a w szczególności przez okres dłuższy niż 3 lata nie opłacało składek do kasy Związku. Po dwuletniej operacji porządkowania kartoteki, jeszcze przed ostatnimi wyborami, nieaktywne kluby zostały wykreślone. Ale niestety - tu Mistrz zawiesił głos - te dwa lata pracy poprzedniego zarządu poszły częściowo na marne, bo inkryminowane kluby nie były poinformowane listami poleconymi, zaś w piśmie grożącym skreśleniem z ewidencji nie została określona procedura odwoławcza.
- Mistrzu, tu chyba ktoś przesadził - zaprotestowałem - Skoro te kluby od dawna były nieaktywne, a może de facto nie istniały, to po co ten korowód? Zwykły list nie wystarczy? Nie szkoda pieniędzy? Przecież oni nie zamierzali płacić tych składek ani za poprzednie 3 lata, ani wcale, bo tych klubów po prostu już nie ma!
- Dura lex, sed lex - rzekł uroczyście Mistrz, podnosząc do góry wskazujący palec. - Statut Związku mówi wyraźnie, jak należy postępować. Nie ma rady, trzeba przestrzegać zasad, które się samemu ustaliło. Wiem, że ta oczywista gdzie indziej prawda jest w naszym kraju mało popularna, ale Ministerstwo Sportu jest tym miejscem, gdzie należy dbać o przestrzeganie prawa bez względu na cokolwiek. - Zresztą - kontynuował mój rozmówca - nie idzie tu tylko o akademicki spór, jaką zawartość winno mieć pismo firmowane przez Związek i za ile złotych znaczki należy nakleić na kopercie. Od ilości klubów istniejących na terenie województwa zależy ilość mandatów, jaka przysługuje związkowi wojewódzkiemu. 120 klubów mniej może oznaczać ubytek 10 mandatów na Walnym Zebraniu. Załóżmy zatem, że reprezentacje niektórych województw na walnym byłyby liczniejsze, niż to miało miejsce w rzeczywistości, a łatwo można sobie wyobrazić, że inne byłyby również wyniki wyborów, że kto inny zostałby prezesem Związku i inaczej wyglądał dziś skład Zarządu.
- Mistrzu, czyżby sugerował Pan - zapytałem mocno poruszony - że skargę do Ministerstwa Sportu złożyli pokonani w wyborach kandydaci do związkowych stanowisk?
- Nic podobnego - odparł bez śladu konfuzji mój rozmówca - przecież już Panu wyjaśniłem, że naruszenie statutu było ewidentne, a skarga - moim skromnym zdaniem - całkowicie zasadna. To, kto skargę składa, z prawniczego punktu widzenia jest nieistotne.
- Nie rozumiem jednej rzeczy - zacząłem się zastanawiać - dlaczego nikt w Związku nie zauważył, że łamany jest statut. Jak sam Pan wspomniał, porządkowanie kartoteki klubów trwało dwa lata. W zarządzie Związku zasiada zawsze wiele osób znających statut "na wylot", działa przecież Komisja Rewizyjna. Takie naruszenie wewnętrznych przepisów powinno zostać napiętnowane w sprawozdaniu tej Komisji. Zarząd nie powinien zostać skwitowany na Walnym Zebraniu.
- Według posiadanych przeze mnie wiadomości - powiedział Mistrz patrząc mi prosto w oczy - Komisja Rewizyjna nie oprotestowała odpowiednio dobitnie sposobu usuwania nieaktywnych klubów z ewidencji i koniec końców wnioskowała o udzielenie absolutorium ustępującemu Zarządowi. Delegaci na walnym Zebraniu nie zostali uprzedzeni, że "bomba zegarowa już cyka". Przewodniczący Komisji Rewizyjnej sam kandydował do stanowiska prezesa Związku, więc na pozór dawał tym samym sygnał, że wszystko jest w porządku. Czy Pan, wiedząc że jakieś zgromadzenie jest na dobrą sprawę nielegalne, wystawiałby swoją kandydaturę na jakiekolwiek stanowisko na takim forum?
- Mistrzu, powoli, bo się pogubię - porządkowałem w myślach zdarzenia - skoro wszystkim się wydawało, że statut nie został naruszony, że Walne Zebranie jest w zupełności władne, by wybrać nowy zarząd, to kiedy i gdzie narodził się wniosek do ministra sportu stwierdzający, że władze Polskiego Związku Szachowego postępują niezgodnie z prawem?

     Gdy mówiłem te słowa, Mistrz był głęboko zaaferowany pałaszowaniem szarlotki. Gdy talerzyk był już pusty, mój rozmówca dopił kawę i powoli odparł:

- Tu właśnie jest coś, czego nie rozumiem. Otóż wydaje mi się, że za wnioskiem do Ministerstwa Sportu, wysłanym już po Walnym Zebraniu, stoi między innymi były przewodniczący Komisji Rewizyjnej, ten sam, który na Walnym kandydował do stanowiska prezesa Związku. Gdybym miał nastrój do żartów - tu Mistrz znienacka uśmiechnął się po szelmowsku - to powiedziałbym, że dobrze się stało, iż ten kandydat wyborów nie wygrał, bo wtedy musiałby wnioskować o zawieszenie samego siebie!
     Od tej kombinacji myślowej Mistrza aż zakręciło mi się w głowie. Zacząłem obmyślać jakąś piorunującą ripostę, chciałem zadać podchwytliwe pytanie i już otwierałem usta, gdy wtem w kieszeni mistrza zaterkotał telefon komórkowy. Mistrz rzekł z zadumą:
- Kto to może być? I jak to dobrze, że nie jestem na sali turniejowej, bo pewnie jakiś nadgorliwiec, nie bacząc na moje siwe włosy, chciałby ukarać mnie stratą punktu... halo, kto mówi? a, witam, witam, oczywiście przekażę, kłaniam się nisko.
     Mistrz złożył telefon i schował do kieszeni.
- Nie wiedziałem, że ma Pan komórkę - powiedziałem i zaraz pożałowałem swego nietaktu. Ale Mistrz niezrażony odparł:
- Trzeba iść z duchem czasu. Niedawno nabyłem ten sprytny aparacik. Zaledwie kilka osób zna mój numer. O czym to ja mówiłem? Aha, to dzwoniła Pana małżonka. Powiedziała, że jeśli szkolenie już zakończone, to żeby może wracał już Pan do domu.
     Po uregulowaniu rachunku skierowaliśmy się do wyjścia. Odprowadziłem mistrza na przystanek tramwajowy i gdy przepełniony pojazd zbliżał się do nas, zapytałem na zakończenie:
- Mistrzu, mamy niezły bigos. Czeka nas chyba powtórka z wyborów. Być może również w województwach będą się musieli ponownie zbierać delegaci klubów. Przecież dziś nie ma nic za darmo. Kto za to wszystko zapłaci?
     Mistrz już opierał rękę na poręczy tramwaju, ale zdążył się jeszcze obejrzeć i powiedział z powagą:
- O to może być Pan całkowicie spokojny. Rzeczpospolita zapłaci!

© Tomasz Lissowski

P.S. W dniu 20.03.2009 Zarząd Polskiego Związku Szachowego został zawieszony. Bieżąca działalność będzie prowadzona przez komisarza, którego nazwisko nie zostało jeszcze ogłoszone.

http://szachowavistula.pl/vistula/

e-mail

Valid XHTML 1.0 Transitional