IDĄC ŚLADAMI GENIALNEGO SZMULIKA (1)

Pewien wydawca zaproponował mi, bym napisał esej poświęcony młodości Samuela Reshevsky’ego, wielkiego rywala Botwinnika, Smysłowa i Keresa z lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku, uczestnika historycznego turnieju pretendentów Zurich 1953 – poświęcona temu wydarzeniu księga turniejowa, podpisana przez Dawida Bronsztejna, przez kilka dekad uchodziła za najlepszą książkę szachową świata (w swojej kategorii).

- Tomasz – pisał mój zagraniczny znajomy – wszyscy wiemy, że Reshevsky urodził się w waszym Ozorkowie i że był genialnym dzieckiem szachowym. Napisz mi proszę trochę o jego dzieciństwie i całej karierze szachowej, tak ze 20 stron, ale jeśli chcesz, to może być i 30.

- Zdaję sobie sprawę – ciągnął wydawca – że stać cię na to, by badać biografię wybitnego szachisty przez 10 lat albo i dłużej, ale ja tyle nie mogę czekać. Nie musisz robić wielkich odkryć, niech to będzie porządnie zrobiona kompilacja ze znanych źródeł, szkic biogramu do czytania dla masowego czytelnika, który lubi szachy, ale nie chce zostać ekspertem od historii „królewskiej gry”.

Pokusa była zbyt silna i przyjąłem propozycję, nie chcąc jednak ograniczyć się do „porządnej kompilacji”, postanowiłem wzbogacić biografię najsławniejszego ozorkowianina o kilka nowych akcentów.

Najpierw znalazłem opis pierwszego publicznego występu „genialnego dziecka” w Warszawie. Tu dygresja – kiedyś odszukanie małego artykuliku zamieszczonego w jednej z dziesiątków dawno nieistniejąceych gazet wymagało albo kolosalnego szczęścia, albo siedzenia tygodniami w czytelni Biblioteki Narodowej, lecz dziś, gdy w internecie mamy dostępne setki milionów stron najprzeróżniejszych wydawnictw, sprawa jest nieco prostsza.

PIĘCIOLETNI SZACHISTA.

Wczoraj w klubie szachistów popisywał się publicznie pięcioletni szachista. Widowsko było rzeczywiście niezwykłe - i rozwiało całkowicie wątpliwości co do tego, czy obiegające od pewnego czasu pogłoski o "cudownem dziecku" są prawdziwe czy nie.
Jest to fenomen zadziwiający, ciekawy zarówno dla świata szachowego, jak też dla psychologa. Malutki graczyk (nazywa się Szmulik Rzeszewski) zasiadł przed stolikiem z szachownicą na wysokiem dziecinnem krzesełku, które było jednak jeszcze za niskie, aby maleństwo mogło dobrze ogarnąć wzrokiem wszystkie 64 pola swej działalności oraz ogromne, jak pół jego rączki figury.
Gra sprawiała mu widoczne wielkie zadowolenie. Dziecinna twarzyczka o drobnych rysach i nienaturalnie wielkiem czole uśmiechała się od czasu do czasu filuternie, a kiedy chłopiec robił posunięcie, chwytał ciężkie dla niego figury gwałtownym ruchem i z rozmachem stawiał je na zamierzonem polu, zawsze dla jego małych rączek za dalekiem. Więc, jeżeli figura którą chwycił miała wkroczyć aż tam, daleko, do szeregów przeciwnika, to chłopczyk stawał na krzesełku i kładł się na szachownicy, aby dosięgnąć danego pola, przy czem okazywało się, że jego tors prawie, że całkowicie mieścił się na tej czarno-białej arenie, a kolana sięgały za brzeg stołu. Kiedy się zastanawiał nad posunięciem, kładł sobie do ust jedną z figur, wykonywał ruchy nerwowe, takie same zupełnie jak jego starsi koledzy po fachu i widać było, że niesłychanie grą się przejmuje i nawet denerwuje. Gra w szachy już od roku...
Czy wygrał wczorajszą partję?
Nie chodzi tutaj o wynik. Grał z szachistą średniej siły, doprowadził do pozycji wygrywającej, uniknął kilku niebezpiecznych zasadzek – to wystarczy. Robił posunięcia świetne, w wielu wypadkach najlepsze. Jest to bezwzględnie dziecko fenomenalne. Że przegrał – to właśnie najlepszy dowód, że nie mamy tu do czynienia z żadną rzeczą wyuczoną i sztuczną.
Dlaczego przegrał? Ma lat pięć i pięć miesięcy. Wczoraj przed pobytem w klubie grał już kilka partji. Należy się zastanowić, czy dziecinny organizm i dziecinny umysł wytrzyma takie próby.
Przegląd Poranny, 9-02-1917 (piątek)

Następnie nawiązałem kontakt z Jeffreyem Wexlerem, adwokatem z Kaliforii (USA), którego rodzina od stu lat jest skoligacona z Rzeszewskimi. Dyskutowaliśmy (via e-mail) o problemach z ustaleniem prawdziwych dat urodzin osób urodzonych dawno temu, a wtem Jeffrey „zastrzelił mnie” epokowym odkryciem. W jednym z jego listów znalazłem dokument, którego treść urzędnikowi miasta Łodzi podyktowała matka Szmulika, pani Szajndel Rzeszewska (z domu Ejbszyc, urodzona w Kocku).

Jeśli wierzyć danym wpisanym na „Karcie adresowej”, Szmul Rzeszewski (czyli przyszły amerykański arcymistrz Samuel Reshevsky) nie urodził się 26 listopada 1911 roku, jak głoszą wszystkie oficjalne źródła oraz encyklopedie. Występując w warszawskim klubie i grając następnie sławną partię z Akiwą Rubinsteinem, fenomen z Ozorkowa liczył sobie siedem lat, a nie pięć.

Swoje odkrycie Jeffrey Wexler skomentował następująco:

That registration card shows that Sam was born in 1909 rather than 1911, perhaps putting the debate as to his birth date to rest (and making him two years less of a prodigy than he was originally portrayed to be).  Tłumacząc na polski: “Karta adresowa” pokazuje, iż Sam urodził sie raczej w 1909 roku, a nie w 1911, co prawdopodobnie kończy debatę na temat daty urodzenia (i czyni go dzieckim „genialnym mniej o dwa lata”, niż był dotąd portretowany).

En passant zauważmy, że na „Karcie adresowej” jako miejsce urodzenia Szmula figuruje nie Ozorków, lecz powiatowa Łęczyca, której Ozorków był wówczas podporządkowany administracyjnie. Wątek ten wymaga dodatkowego zbadania.

Na koniec, by naocznie zapoznać się z Ozorkowem i przejść ulicami, po których niegdyś chodził Szmulik Rzeszewski oraz jego rodzeństwo i rodzice, odwiedziłem niedawno miasto położone malowniczo nad Bzurą. Moim przewodnikiem był pan Szymon Bajor, który z ramienia Urzędu Miasta opiekuje się Izbą Historii Ozorkowa i z tej racji posiada wielką wiedzę o dalszej i bliższej przeszłości miasta. Z ustaleń pana Bajora wynika, że dom zamieszkały ongiś przez Jakuba i Szajndel Rzeszewskich (rodziców Szmulika) nadal stoi, choć w stanie niezbyt kwitnącym.

Posesja ma adres Aleja S. Wyszyńskiego 27 i wraz z sąsiadującym po prawej domem 25, który niegdyś należał do Lejzera Rzeszewskiego (stryja Szmulika), stoi dokładnie naprzeciwko budynku Poczty Polskiej, wzniosionej na miejscu synagogi, zburzonej przez niemieckiego okupanta pod koniec 1939 roku. W podwórzu zachował się budynek, który dawno temu mógł być małą fabryczką, wzniesioną przez dziadka naszego szachisty.

Urywam tu opowieść o Ozorkowie z nadzieją, że inne historie usłyszane od pana Szymona Bajora (może z dodatkiem kilku partii „genialnego Szmulika”) przedstawię czytelnikom w jednym z kolejnych numerów.

© Tomasz Lissowski

IDĄC ŚLADAMI GENIALNEGO SZMULIKA (2)

Vistula Chess Monthly

Logo Vistula