Napisał: Jerzy Giżycki
Bruno Winawer (1883 - 1944),
komediopisarz, prozaik i publicysta, poczytny popularyzator nauki, z
wykształcenia fizyk, bratanek znakomitego warszawskiego szachisty
Szymona Winawera, w jednym ze swych felietonów (zbiór "Lepsze czasy",
Warszawa 1925) pisał:
"Pochodzę z rodziny
szachistów i od lat najmłodszych czułem pociąg nieprzeparty do tej gry
rycerskiej, Ojciec mój nigdy nie karcił mnie surowo - w potocznym
znaczeniu tych wyrazów. W momentach psychologicznych sadzał mnie przy
szachownicy na stołku, zdejmował połowę białych figur, dawał mi mata
oznaczonym pionkiem na oznaczonym polu i w ten - nieco abstrakcyjny,
ale niemniej dotkliwy - sposób łoił skórę swemu młodocianemu
partnerowi.
Od zarania mej młodości wiedziałem
też, że szachy są stylizowaną wojną, że pochodzą ze Wschodu i że dawni
mędrcy wymyślili je po to, aby kształcić młodych maharadżów w sztukach
strategicznych. Wiedziałem, że w tej grze zwycięża ten, kto w
najtrudniejszych opresjach nie traci ducha, zdobywa się na fantazję, na
polot, kto potrafi w okolicznościach beznadziejnych wykrzesać z siebie
pomysł genialny. Tak właśnie - mówiły legendy rodzinne - zwyciężył i
pokonał stryj mój, Szymon, głośnego Steinitza na turnieju
wiedeńskim.
Białych i czarnych wież,
drewnianych koni i laufrów nie widziałem już dawno, sprzeniewierzyłem
się tradycjom familijnym i grze królewskiej..."
Niemniej, pisarz nie zarzucił gry w
szachy, uprawiał ją chętnie nadal i niejednokrotnie wspominał w swej
twórczości. W eseju opublikowanym w zbiorze "Ziemia w malignie"
(Warszawa 1937) Bruno Winawer snuje rozważania o fenomenie ludzkiego
mózgu oraz nad stanem badań naukowych z zakresu neurologii i
psychoanalizy, poprzedzając swój wywód refleksjami o szachach:
"Anglicy, nawet w tych
burzliwych, zmiennych i cynicznych czasach, nie stracili szacunku dla
tradycji, dla dawnych obyczajów i rozrywek, dla statecznych gier
pradziadów. Zorganizowali teraz bardzo znacznym kosztem "turniej nad
turnieje", sprowadzili - nie oglądając się na wydatki - wszystkich
byłych mistrzów świata, zgromadzili w Nottingham wszystkie gwiazdy
pierwszej wielkości, komety, jaskrawe meteory firmamentu szachowego...
Przyjechali na wyspy brytyjskie i objęli komendę nad drewnianymi
figurami dr Max Euwe z Holandii, Alechin, Capablanca, stary lew Lasker,
młode, ale już opierzone orlęta Fine i Rzeszewski z Ameryki,
przedstawiciel wielkich mas sowieckich Botwinnik.
Jeszcze ćwierć wieku temu
szukalibyśmy gorliwie w gazetach depesz z mieściny Nottingham,
toczylibyśmy namiętne i gwarne dyskusje po kawiarniach, ale dziś -
szybkobiegacze, futboliści i tenisiści usunęli nieco w cień
kunktatorów, myślicieli, strategików, genialnych wodzów i okrzyki "au
roi-reine" "mat" nic już dla tłumów nie znaczą. Masy reagują raczej na
słowa "szlem" albo "kontra".
Szkoda! Szachy istnieją podobno od
60 wieków, pierwsze ślady królewskiej gry wykryto gdzieś na Cejlonie,
już Budda (rok 500 przed Chr.) wspomina o niej w mądrych kazaniach.
Napoleon nie ruszał w pochód bez szachownicy. Lenin zalecał tę grę
bardzo gorąco rzeszom robotniczym. Wielki Poincare w dziełach
matematycznych zastanawiał się głęboko nad teorią szachową, nad jej
podstawami logicznymi. Czy szachy to "hazard"? Czy mistrz szachowy
wszystko obliczyć może? Już w dziesięciu pierwszych ruchach - jak
twierdzi kombinatoryka - wybierać trzeba z biliona bilionów możliwości
(ściślej rzecz biorąc mamy tu podobno cyfrę złożoną z siedemnastki i 30
zer) - szachista zatem brodzi w ciemnościach, trafia instynktem,
węchem, talentem na właściwe posunięcie.
Co dziwniejsze - raz po raz
przychodzą na świat pędraki, które już w czwartym roku życia
(Capablanca) odnajdują między milionami i bilionami najlepsze
posunięcie konikiem i pionkiem. Ów majster Rzeszewski z Ameryki - dziś
jedna z gwiazd turnieju - był w okresie wojny i okupacji małym, drobnym
Izraelitą z głuchej prowincji, zjawił się pewnego dnia w Warszawie,
grał u Lourse'a z Przepiórką i Rubinsteinem, pobił groźnego podówczas
gubernatora warszawskiego, generała artylerii Niemca Beselera i
powiedział mu, wygrawszy partię: "pan może trochę lepiej ode mnie
strzela, ale w szachy ja gram lepiej". Miał wtedy lat osiem i fajtał
nogami w powietrzu, siedząc przy szachownicy...
Lasker i Euwe mają wykształcenie
matematyczne, ale szachy wcale nie łączą się ze zdolnościami
matematycznymi, czy rachunkowymi. Historyk (jak np. nieboszczyk
Askenazy) gra czasem świetnie i bije profesora algebry wyższej, poeta
daje nieraz mata ekonomiście.
W okresie "psychotechniki" szachy
nasuwają moc trudnych i ciekawych zagadnień myślicielowi solidnemu i
sumiennemu. Jak to sobie wytłumaczyć? Skąd się biorą talenty, które
tylko na 64 czarno-białych polach i na żadnym innym, zielonym
czyżółtym, zdobyć się potrafią na czyn wielkopomny? Jakim cudem małe,
specjalnie uzdolnione dzieci rozwiązują końcówki, oceniają ryzykowne
pozycje jednym spojrzeniem, znajdują wyjście z najgorszej matni, a
starzy po latach trzydziestu praktyki kawiarnianej fuszerują, drepczą w
miejscu, nie robią postępów? Jak to sobie wyobrazić, że natura tworzy
mózgi ludzkie, specjalnie i wyłącznie przeznaczone do szachów?
Takie same zresztą łamigłówki
znajdziemy - poszperawszy trochę - i w innych
dziedzinach..."
Tragiczny przebieg miały
ostatnie lata życia pisarza. Z getta warszawskiego udaje mu się, dzięki
pomocy przyjaciół, wydobyć na wolność i następnie ukrywać na
Lubelszczyźnie. Zadenuncjowany, uwięziony zostaje w obozie zagłady w
Treblince i ponownie po uwolnieniu pracuje przy robotach ziemnych pod
Puławami nad Wisłą. Umiera na gruźlicę.
Bruno Winawer został uwieczniony
przy grze w szachy na obrazie Romana Kramsztyka (1885-1942). Obraz ten,
znajdujący się w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie, wystawiany
bywał pod tytułem "Mężczyzna w zielonej bonżurce" bądź "Szachista", zaś
swego czasu mylnie określano sportretowaną osobę jako poetę Juliana
Tuwima.
(Tekst ukazał się pierwotnie w miesięczniku "Panorama Szachowa".)
http://szachowavistula.pl/vistula/