Dr Ksawery Tartakower
Hamburski mistrz P. S. Leonhardt, dziennikarz i znany dowcipniś, tak
zwykł nazywać to widmo szachowe, które na turniejach ma tyle spustoszeń
na swoim sumieniu.
Wprawdzie zdarzają się wirtuozi niedoczasu, którzy jakby celowo
wpędzają się w niedoczas, by następnie z nieprawdopodobną szybkością
wykonać 5 lub 10 brakujących do kontroli posunięć, zanim nie opadnie
chorągiewka na zegarze szachowym. Takimi sztukmistrzami niedoczasu są
np. Reshevsky i Saemisch. O tym ostatnim można powiedzieć, że ma on
chyba 7 palców, by móc pracować z takim zdecydowaniem.
Reshevsky jest także doskonałym symultanistą, a podczas Olimpiady
Szachowej w Sztokholmie w 1937 roku zajął 1. miejsce w turnieju
błyskawicznym, w czym zapewne pomogła mu umiejętność gry w niedoczasie.
(W swojej książce "Meine Schachkarierre" pisze Reshevsky, że niedoczasy nie przeszkadzały mu w grze, zaś na pytanie, dlaczego długo rozmyśla nad oczywistymi odpowiedziami, odpowiedział, że "dla mistrza szachowego nie ma oczywistych odpowiedzi" - przyp. FP.)
Inni mistrzowie, jak sam Leonhardt i Znosko-Borowski, przywołują to widmo już w debiucie przez rozważania rozciągnięte ponad wszelką miarę i później nie potrafią zrekompensować utraconego czasu poprzez szybkie refleksy myślowe i intuicję, tracąc w ten sposób wiele w pełni zasłużonych punktów. Chytry Saemisch wychodził z założenia, że jego przeciwnik będzie się starał wykorzystać jego niedoczas i w ten sposób wpadnie w dobrze przygotowaną pułapkę. Często jednak on sam stawał się ofiarą swojej ukrytej broni. Tak wydarzyło się w partii ze mną w Baden - Baden 1925. Mój wygnany na środek szachownicy król zaatakował skoczka Saemischa, zaś przeciwnik po prostu zostawił go pod biciem, przegrywając w ten sposób remisową pozycję.
(Tradycyjnie w pamięci Tartakowera zaistniały drobne luki. Omawiany incydent zdarzył się w innym turnieju i miał nieco inny przebieg, co widać z zapisu partii - przyp. FP.)
Ja, ponieważ nie posiadam szybkiego refleksu, staram się unikać niedoczasu, a już zupełnie nie staram się wykorzystywać niedoczasu przeciwnika. Mój styl gry polega nie na tym, żeby wykorzystywać błędne ruchy przeciwnika, lecz na tym, by obalać jego na pierwszy rzut oka dobre ruchy i w ten sposób mieć nadzieję na zniszczenie wytworów jego myślenia.
Chociaż opadnięcie chorągiewki zegara szachowego automatycznie oznacza przekroczenie czasu i przegranie partii, znajdują się jednak mistrzowie, którzy próbują się wykręcić i uratować punkt. Niekiedy twierdzą, że wskazówka minutowa nie przekroczyła granicznego punktu (zweryfikownie takiego twierdzenia wymagałoby nieomal użycia mikroskopu), albo są zdania, że zegar spieszył się (wkraczając w ten sposób w sferę biologicznego pojęcia czasu); kiedy indziej okazuje się, że "tylko" zapomnieli przełączyć dźwignię zegara. Jak widać są to wszystko dość naciągane argumenty.
Moje najdziwniejsze przeżycie w tej dziedzinie było następujące. Na wielkim turnieju w Nowym Jorku 1924 organizatorzy zaprezentowali specjalne zegary, gdzie zamiast opadającej chorągiewki fakt przekroczenia czasu miał sygnalizować sygnał muzyczny. Już w pierwszej rundzie w partii ze mną Bogolubow przekroczył czas w niejasnej pozycji, na trzy posunięcia przed wymaganą kontrolą. Jest on, jak wiadomo, wiecznym optymistą, potrafiącym zaprzeczać faktom. Podobnie jak słynny filozof Hegel, trzyma się Bogolubow zasady: jeśli fakty przemawiają przeciwko mnie, tym gorzej dla faktów.
(Tu Tartakower dodał przypis, czy oparty na prawdzie, tego nie wiem: kiedy poinformowano Hegla, że jego głęboko przemyślane teorie zostały obalone przez same fakty, odpowiedział niewzruszony filozof wyżej cytowanymi słowami - przyp. FP.)
Oczywiście Bogolubow oświadczył, że muzyka została włączona za wcześnie, że sygnał był tylko ostrzeżeniem, że na sali turniejowej wszelki hałas jest zabroniony itd. itp.
Ponieważ zawsze starałem się unikać sądów arbitrażowych, które w czasie mej długiej kariery wielokrotnie okazywały się dla mnie niekorzystne, dlatego więc, ku zdumieniu publiczności, nie upierałem się, by uznać przekroczenie czasu za fakt. Zamiast tego pozwoliłem memu przeciwnikowi, by w przeciągu pół minuty wykonał brakujące ruchy. Przyczyna mojej dobroci leżała w tym, że według mnie zdenerwowanie jest największym wrogiem, który przeszkadza w spokojnym i obiektywnym myśleniu. Nie tylko w życiu i w pracy, lecz także w walce szachowej powinno obowiązywać motto: Mensch, aergere dich nicht!
(po niemiecku: człowieku, nie irytuj się - FP)
.(W artykule Tartakower nie podał zapisu partii, którą ja zaczerpnąłem z książki A. Alechina "Międzynarodowe turnieje szachowe w Nowym Jorku 1924-1927", wydanie rosyjskie, Moskwa 1989. Alechin nie wspomina wcale o wydarzeniach w niedoczasie, a pozycję na diagramie ocenia jako remisową; od niego też pochodzą znaki i komentarze - przyp. FP.)
29.We3 b5 30.Ke2 Wc6 31.Kd3 h4? (31...We6!)Po tej partii zażądałem wszelako, by "muzyka zegarowa" została zastąpiona innym zegarem - ponieważ nie została uznana jako decydująca przy kontroli czasu. Komitet organizacyjny musiał ze smutkiem przyznać mi rację, że próba "poprawy" kontroli czasu okazała się nieudana. Jeszcze raz sprawdziło się przysłowie, że "lepsze jest wrogiem dobrego"!
Przedruk za zgodą redakcji "Tidskrift for Schack".
Tłumaczenie ze szwedzkiego - Feliks Przysuski.
http://szachowavistula.pl/vistula/