Jerzy Skonieczny - polemika patrz KLĘSKA? NIE - TYLKO PORAŻKA
Postanowiłem zabrać głos na temat ostatnich występów naszych młodych
szachistów na mistrzostwach Świata (i wcześniejszych mistrzostwach Europy).
Sprowokował mnie do tego artykuł Włodzimierza Szyszkina z "Przeglądu Szachowego",
polemika z tym artykułem Adama Umiastowskiego, a także krytyczne uwagi na temat
Akademii Szachowej (sic!) zamieszczane w polskich czasopismach szachowych.
Już sama nazwa "Akademia" musi budzić zastrzeżenia. Nie chcę się tu rozwodzić nad
zasadnością tej nazwy w stosunku do tego, co proponował PZSzach dla czołowych juniorów,
ale zainteresowanych odsyłam do "Słownika Wyrazów Obcych" PWN. Żadne z czterech
określeń słowa - akademia, zamieszczonych w słowniku, nie pasuje do Akademii Szachowej,
chyba, że ktoś złośliwy strawestował by czwarte określenie - akademia to uroczyste
zebranie publiczne, poświęcone uczczeniu znakomitych osobistości (czytaj -
wybitnych trenerów szachowych).
Nie chcę nikogo krytykować w myśl zasady - ten tylko się nie myli, kto nic nie robi,
myślę jednak, że moje 15 lat pracy z młodymi szachistami, blisko 200-osobowa grupka
juniorów, która "przeszła" przez moje ręce - daje mi prawo do zabrania głosu w tej
sprawie.
Zgadzam się z tezami zaproponowanymi przez Adama Umiastowskiego w styczniowym
"Przeglądzie Szachowym". Większość z nich wynika z problemu pieniędzy w szachach
juniorskich. Pamiętam jak budowano "potęgę" juniorską w jednej z drużyn z byłego
woj. elbląskiego. Oczywiście działacze nie zatrudnili wysokiej klasy trenerów,
nie prowadzili szkółek szachowych dla wyłapywania talentów, nie organizowali
juniorskich turniejów dla podnoszenia poziomu swojej kadry - oni po prostu (skąd
to panowie znają) - przejechali się po terenie województwa i pościągali za
obietnice wyjazdów, opieki trenerskiej itp. juniorów z innych klubów i tak okazało
się, że mamy pierwszą ligę. Jeden z działaczy był tak bezczelny (przez miłosierdzie
nie zdradzę jego personaliów), że próbował mnie oszukać podsuwając mi do podpisania
(in blanco) jako przewodniczącemu KKiE karty zgłoszeniowe, tak aby mógł potem wpisać
dowolne nazwisko. Co później działo się z takimi juniorami - oczywiście tracili
opiekę w rodzimym klubie, a nowy stosował "startową" metodę trenerską. Po pewnym
czasie ginęli w niebycie.
Za to działacze stawali się "czołowymi" trenerami szachowymi - bo jakiż sukces
osiągnęli.
Na jednej z narad prezesów Okręgowych Związków Szachowych w Warszawie - jedną
z przyczyn upadku ligi, które wymieniali prezesi, szefowie klubów, był brak
przywiązania zawodników do barw klubowych. Określono to nawet bardziej dosadnie
- "prostytucja szachowa" - zawodnik idzie tam, gdzie więcej płacą, za nic mając
lojalność. Gdy tylko w klubie gorzej się dzieje, zawodnik, nie związany z nim
emocjonalnie szuka nowej "przystani". Kto jednak uprawnił tych panów, często
prezesów klubów szachowych, do narzekania - a kto w takim razie (przepraszam
za słowo) pełnił wcześniej rolę "alfonsa".
Pan Szyszkin pisze o problemach natury psychicznej. No cóż, psychiatrą nie jestem,
ale Polacy, a już szczególnie sportowcy mają chyba jakiś defekt - a to skoczkowie
narciarscy, a to siatkarze i piłkarze a teraz i szachiści.
Plaga jakaś czy co...
Pan Umiastowski zadaje pytanie, czy wszyscy nasi juniorzy (uczestnicy mistrzostw
świata) przestrzegali reżimu turniejowego ? Na to pytanie mogą odpowiedzieć tylko
sami zainteresowani. Skąd jednak mają brać przykład nasi juniorzy ? Jako opiekun
ekip juniorskich na wielu szachowych turniejach w Polsce - wiem, że właściwych
wzorów się tam raczej nie nabywa. Snująca się (a może powinienem napisać słaniająca
się) po północy, pozbawiona opieki młodzież, brak czynnego wypoczynku - a opiekunowie
w tym czasie balują.
Nie wiem tylko dlaczego ani Pan Szyszkin, ani Pan Umiastowski, ani inni wypowiadający
się w tej kwestii autorzy nie zwrócili uwagi na alkoholowego raka, który od lat
toczy polskie szachy. To nie jest może zbyt dla nas szachistów przyjemne, ale ja
spotkałem się już wielokrotnie z tym, że szachistów określa się jako pijaków. Ten
temat traktowany jest w szachowym środowisku pobłażliwie (może wynika to z polskiej
mentalności). Ilu z nas miało do czynienia z podchmielonymi sędziami, działaczami
czy trenerami.
Szczytem było zdarzenie z pewnego turnieju juniorskiego, gdzie sędzia jednej z
grup był tak pijany, że zapomniał przyjść na ostatnią rundę, zabierając ze sobą
także kojarzenia. Na szczęście córka sędziego, też szachistka uratowała sytuację
i grupa, co prawda z godzinnym opóźnieniem, mogła zakończyć rozgrywki. Kolejny przykład
to pewien turniej w Trójmieście, w którym miałem nieprzyjemność grać wraz z synem.
Zawodnicy, nie wszyscy na szczęście, siadali do partii z piwem w ręku, a końcowe
rundy to horror.
Co na to sędzia - nic, wypił więcej niż zawodnicy. Sam mam sobie w tej mierze
wiele do zarzucenia. Jako sędziemu szachowemu zdarzało mi się kilkakrotnie wyrzucać
pijanych zawodników z turnieju - niestety tylko raz skierowałem wniosek o ukaranie
zawodnika.
Jest jeszcze wiele tematów które chciałbym poruszyć - rozbudowane do granic absurdu
mistrzostwa Polski juniorów, traktowanie "po macoszemu" trenerów z małych, ubogich
ośrodków, "drenaż" pieniężny stosowany przez organizatorów turniejów rangi mistrzowskiej
- przy akceptacji PZSzach, który też dorzuca swoją cegiełkę itd. itp.
Czekam jednak na odzew na moje uwagi, chętnie podyskutuję, wymienię poglądy.
Piszcie do mnie na adres jureksko@poczta.onet.pl
Jerzy Skonieczny