ID #1508

COPY RIGHT W SZACHACH - PO POLSKU

     Co pewien czas, niczym Potwór z Loch Ness, na łamy mediów szachowych wypływa sprawa praw autorskich w zastosowaniu do szachów. Organizatorzy niektórych imprez, a niekiedy przedstawiciele "gildii" arcymistrzowskiej (czołowym ideologiem tej grupy jest sławny arcymistrz Evgeni Swiesznikow, reprezentujący aktualnie Łotwę) wskazują na potrzebę ustanowienia zasady, że szachiści, którzy rozegrali pomiędzy sobą partię szachów, są właścicielami zapisu posunięć, składających się na ich partię. Z tak ustanowionej własności miałoby wynikać, że każda osoba fizyczna lub prawna: dziennikarz, trener lub firma sprzedająca treści szachowe w dowolnej formie, papierowej, elektronicznej lub innej, powinna płacić tantiemy za wykorzystane partie.
     Wbrew pozorom temat nie jest nowy. W Polsce niektórzy wiedzą, że w latach 1940 - tych Edward Arłamowski, silny gracz i problemista rodem z Bochni, obronił na Uniwersytecie Jagiellońskim prace doktorską, w której analizował, jakie przejawy twórczości szachowej są objęte prawem autorskim - w świetle przepisów prawa obowiązującego w naszym kraju. Jednakże już w latach 1870 - tych ten sam temat był rozpatrywany przez londyńskie pismo "The Westminster Papers" - być może kiedyś wrócimy do tego tekstu.
     Nie definiując naszego stanowiska w tej kontrowersyjnej materii pragniemy tylko zauważyć, że zachodzi tu typowy przypadek typu "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia". Za ustanowieniem praw autorskich do zapisu partii skłonni byliby głosować zawodnicy szerokiej czołówki, czy to światowej, czy danego kraju. Ci bowiem liczyć mogą, że ich partie zostaną przedrukowane w licznych mediach, a ewentualne wpływy podreperują budżety domowe arcymistrzów.
     Niestety istnieje druga strona medalu. Wyliczanie tantiem od przedrukowanych partii szachowych wymagałby stworzenie sporej machiny rachunkowo - urzędniczo - prawniczej; właśnie ta machina byłaby głównym beneficjentem wprowadzonych zmian. Drukowanie partii stałoby się kłopotliwe (nie mówiąc o tym, że kosztowne...) dla redakcji gazet, pism i portali, więc można założyć, że dla świętego spokoju administratorzy wielu mediów po prostu zrezygnowaliby z drukowania partii szachowych zupełnie. Drukowane książki (których mogłoby poważnie ubyć) stałyby się droższe - zatem przeciwników wprowadzania tantiem za zapisy partii należałoby szukać wśród początkujących szachistów i trenerów - a więc również wśród tych arcymistrzów, którzy opuścili szeregi czynnych zawodników i zajęli się wychowaniem narybku.
     Istnieje również wiele innych ciekawych problemów, np. komu należy płacić za przedruk partii Capablanki i Alechina, jak podzielić honorarium pomiędzy wygranego i przegranego oraz wiele innych.
     Dyskutujemy tu o zmianach w kodeksie, a tymczasem okazuje się, że kwestie, które pozornie są od dawna rozstrzygnięte przez prawo, wciąż okazują się trudne w interpretacji. Mam na myśli przestrzeganie praw autorskich odnośnie komentarzy do partii i publicystyki szachowej.
- Cóż tu niejasnego, przepisy są oczywiste - mógłby ktoś zaprotestować.
     Otóż wcale nie, istnieje bowiem pewna ilość administratorów stron internetowych, którzy uważają, że zrobią wielką przysługę autorowi tekstu, jeśli ten tekst umieszczą u siebie ("przecież bez nas nikt o tym biedaku nie będzie pamiętać"), a już proszenie autora o zgodę i umieszczanie pod tekstem jego nazwiska oraz innych danych jest szczegółem bez znaczenia ("najważniejsze, że dbamy o popularyzację szachów"). Na zwrócona grzecznie uwagę osoby te reagują obrażając się i przypisując korespondentowi niecne motywy.
     Oto przykład takiej korespondencji, w której nazwa strony internetowej "rżnącej głupa" została zastąpiona znaczkiem (xxx), gdyż nie chodzi nam o personalne porachunki, ale o zilustrowanie pewnego sposobu myślenia i używanych - w swej obronie - argumentów mających udowodnić, że kradzież intelektualna nie jest kradzieżą, jeśli się ją popełnia w zbożnym celu.
     Na stronie (xxx) było wywieszonych bardzo wiele artykułów Stefana Gawlikowskiego, które ten płodny ongiś autor, dziś zorientowany na literaturę scence - fiction, przez lata publikował na nieodżałowanej rubryce szachowej w "Gazecie Wyborczej". Teksty Stefana wisiały, ale nie podpisane, zupełnie tak, jakby napisały się same, tylko w tym celu, by wzbogacić zawartość strony (xxx). Na prośbę Autora skierowałem do administratora strony (xxx) poniższy list:

Szanowni Panowie,

     Na prośbę pana Stefana Gawlikowskiego zwracam Szanownym Państwu uwagę, że na stronie (xxx) znajdują się teksty napisane i opublikowane przez pana S. Gawlikowskiego w "Gazecie Wyborczej", przy czym po wielokroć i w rozmaity sposób zostały naruszone prawa autorskie, a mianowicie:

  • - autor nie udzielił nikomu zgody na przedruk,
  • - jego prace nie są podpisane,
  • - nie jest wskazane miejsce i czas pierwodruku.

     Jeśli skontaktujecie się Panowie z Autorem wspomnianych tekstów i poprosicie o prawo przedruku, zapewne on przychyli się do prośby bez żadnych warunków finansowych, zgodnie z dewizą FIDE "Gens una sumus".
     Macie również Panowie możliwość uniknięcia kontaktów z panem Gawlikowskim - usuwając niezwłocznie wspomniane teksty z Panów strony. Utrzymanie istniejącego stanu rzeczy, tzn. wykorzystywanie prac Stefana Gawlikowskiego bez jego zgody spowoduje, że Autor uzna, iż świadomie i z rozmysłem naruszacie Jego prawa autorskie.
     Od tej pory proszę się kontaktować wyłącznie z panem Stefanem Gawlikowskim, ponieważ w sprawie tej niżej podpisany nie jest stroną zainteresowaną.

Z wyrazami należnego szacunku

Tomasz Lissowski


     Kto myśli, że administratorzy strony (xxx) zrozumieli problem i że skorzystali z podpowiedzianego im honorowego wyjścia, by napisać list do Stefana Gawlikowskiego i prosić go o zgodę na przedruk (zaręczam, że odpowiedź byłaby przychylna!), ten się grubo myli. Niebawem otrzymałem odpowiedź.

Witam!

     Nie zamierzaliśmy i nie zamierzamy wykorzystywać niczyich tekstów z naruszeniem prawa. Materiały zaczerpnięte zostały z różnych witryn internetowych a służyć miały jedynie popularyzacji gry w szachy.
     Jeśli ktoś się czuje urażony to przepraszamy i nie będziemy publikować niczego więcej poza materiałami własnymi. Godna naśladowania jest to postawa bo najlepiej wszystko zniszczyć i spalić aby nic dla potomnych nie pozostało. Już w historii bywały takie sytuacje w naszym kraju ale wzorce z tamtych lat widać nadal są kultywowane.
     Na stronie (xxx) nie ma już żadnych materiałów i pseudo prawnicze sugestie prosimy kierować do innych.


     Szachiści piszący! Uważajcie na strony podobne do (xxx). Ich wydawcy lubią korzystać z efektów cudzej pracy, a przyłapani na tym tłumaczą się dobrymi intencjami, chęcią zerwania z niechlubną tradycją (???) i ogólnie troską o dobro szachów. Czy oni naprawdę wierzą, iż wolno bez pytania "czerpać z różnych stron internetowych"? Obowiązujące przepisy i zasady dobrego wychowania to dla nich betka.

Tomasz Lissowski

Tagi: copyright

Podobne wpisy:

Nie możesz komentować tego wpisu