ID #1389

Marek Szapiro odwiedza Rubinsteina

    Ciąża żony powoduje, że w 1957 roku samotnie podróżuję do Belgii, gdzie odbywa się światowy zjazd nauk neurologicznych. Na miesiąc przed wyjazdem wysyłam list do belgijskiego związku szachowego w Brukseli z prośbą o adres mego ulubionego szachisty, arcymistrza Rubinsteina, którego radbym przy sposobności zobaczyć. Mijają tygodnie - odpowiedzi nie ma. Wreszcie przychodzi list od pana Charlesa Pontzeele, naczelnika działu listów niewłaściwie zaadresowanych. Nie podałem dokładnego adresu, a ludzie na ogół nie wiedzą, gdzie mieści się związek szachowy. Toteż list miano mi odesłać. Tak się jednak składa, że piszący do mnie pan naczelnik jest równocześnie? skarbnikiem belgijskiego związku szachowego.
    Okazuje się on człowiekiem bezpośrednim i czarującym. Oczekuje mnie na dworcu lotniczym i będzie mi dwukrotnie towarzyszył w wizycie u Rubinsteina, który mieszka w przytułku dla starców, rue de la Glaciere 35. Liczy podówczas lat 75, jest w dobrej formie fizycznej i wygląda niczym Karol Marks w czapce. Idzie o to, że mistrz oprócz zapuszczenia gęstego zarostu odmawia zdjęcia czapki z głowy. I to bynajmniej nie dla przestrzegania rytuału żydowskiego. Już w 18 roku życia Rubinstein porzucił religię mojżeszową dla religii szachowej. Teraz jednak od wielu lat grzęźnie w chorobie umysłowej. Psychiatra brukselski rozpoznał psychozę starczą, chyba niesłusznie. Początki choroby sięgają okresu dojrzałej młodości, i chyba nieprzypadkowo jeden z synów Rubinsteina cierpi na schizofrenię. Podstawowe urojenie mistrza to pozostawanie w niewoli waszyngtońskiego Kapitolu. Nie wiadomo, na co ten Kapitol pozwala, a na co - nie. Na wszelki wypadek należy nosić czapkę i nie grać w szachy. Rubinstein potrafi nawet pobić i pogryźć pielęgniarzy, jeśli go usiłują wykąpać: nie wiadomo jakie w tej sprawie jest zdanie Kapitolu. Przyjmuje jednak z zadowoleniem kilka przedwojennych numerów "Świata Szachowego", które mu ofiarowuję na pamiątkę i z zaciekawieniem (ukradkiem) przygląda się pozycjom, które demonstruję na szachownicy zwracając się dla formy do pana Pontzeele. Staram się przemawiać do Rubinsteina w rozmaitych językach i odnoszę wrażenie, że nadal włada nimi zadowalająco. W sumie przeżycie emocjonujące, ale smutne.
    Po Belgii parodniowy pobyt w Paryżu i syt wrażeń wracam do domu.

Fragment książki "Moje szachowe życie", wydawnictwo "Penelopa", Warszawa 2005.

Tagi: Akiba Rubinstein, Marek Szapiro

Podobne wpisy:

Nie możesz komentować tego wpisu