W lutym 1868 roku miesięcznik "Deutsche Schachzeitung" opublikował list stałego czytelnika. Korespondencja nadesłana przez szachistę z małego mazurskiego miasta nie tylko budzi nostalgiczny nastrój ("kiedyś wszystko było prościej, lepiej"), ale skłania też do aktualnej refleksji nad stanem polskich szachów - na początku kolejnego wieku - w zmienionych warunkach gospodarczych.
Z Prus Wschodnich.
W naszym wschodnio-pruskim miasteczku Marggrabowa, zwanym również
OLECKO, o jedną milę od polskiej granicy, od kilku lat kwitnie życie
szachowe. Znalazło się 50-60 szachistów, w tym kobiety, spośród których
dwudziestu dwóch ukonstytuowało się w grudniu 1868 roku w klub szachowy.
Codziennie grywa się w cukierni pana Bose, dniem klubowym jest
czwartek, a zebrania rozpoczynają się o godzinie 7. wieczorem. Zarząd
składa się z niżej podpisanego radcy sanitarnego dr Thienemanna, radcy
sądu Nerksta i kupca Aarona Scheinmanna. Nasz statut uwzględnia reguły
gry bilguerowskiego "Handbucha"
(ówczesna encyklopedia szachowa - T. L.)
. Wielu
członków klubu posiada znaczące wiadomości teoretyczne i pragnie je
rozwijać - w naszym posiadaniu znajdują się 3 egzemplarze "Handbucha",
większa ilość "Katechizmów szachowych"
(popularny podręcznik - T. L.)
i niektóre inne stare oraz nowe dzieła szachowe. Toteż istnieją
możliwości dalszego kształcenia, a klub wydaje się posiadać siły
szachowe, których powinno wystarczyć na długo.
Najmłodszym członkiem klubu, który do nas przystąpił, jest pan radca sądowy Petrenz, poprzednio sekretarz klubu w Insterburgu
(dziś Wystruć w kaliningradzkiej enklawie Rosji - przyp. T. L.)
.
Załączam kilka rozegranych w ostatnich dniach doskonałych partii, aby zilustrować nasz sposób gry i osiągnięty
poziom, przy czym całkowicie się zgadzam, że nie uzyskaliśmy jeszcze całkowitej poprawności.
Dr H. W. Thienemann
Po dwóch latach dr Thienemann nadesłał kolejną korespondencję do
redakcji lipskiego miesięcznika. "Nazwa naszego regionu zapewne kojarzy
się szanownym czytelnikom z panującą przez ostatnie 2 lata biedą i
tyfusem głodowym" - pisał radca - "a przecież również my notujemy
sukcesy w rozwijaniu szlachetnej gry w szachy, mogąc się pochwalić w
naszym miasteczku poważną ilością wykształconych teoretycznie graczy".
W tym czasie w Olecku w szachy grywało stale ok. 50 osób, spośród
których 30 należało do klubu, podczas gdy ludność miasta liczyła
zaledwie 4000 mieszkańców. Przy okazji Nowego Roku i innych dni
świątecznych klub organizował przyjecia dla swoich członków, gdzie
okolicznościowe przemówienia i deklamacje poetów - amatorów były
połączone z towarzyskimi turniejami.
***
Ile osób grywa w szachy w Olecku dziś? A ile, mówiąc przykładowo,
w Brodnicy, Turku i Krasnymstawie, które przecież są znacznie większe
od XIX-wiecznej mieściny, położonej gdzieś na końcu świata w mazurskich
sosnowych borach? Czy oleccy i brodniccy szachiści pragną udoskonalać
swą wiedzę teoretyczną i czy mają do dyspozycji, mówiąc językiem
doktora Thienemanna, "stare i nowe dzieła szachowe"? Jeśli jednak
szachy nie rozwijają się w małych ośrodkach tak, jakbyśmy sobie tego
życzyli, jakie składają się na to przyczyny?
Wydaje się, że zanikła w Polsce warstwa ludzi, którzy stanowili
łatwą do wyróżnienia "śmietankę towarzyską", łącząc w sobie wyższy od
przeciętnego status materialny z odpowiednim poziomem wykształcenia i
aspiracji kulturalnych. To z tej warstwy wywodzili się niegdyś
organizatorzy życia klubowego, których deficyt tak bardzo boleśnie dziś
odczuwamy. Problem może zniknąć, gdy w Polsce ludzie zamożni staną się
- en masse - kulturalni, albo gdy kulturalni choć trochę się wzbogacą.
Trudniejsze będzie odrodzenie chęci do bezinteresownego działania na
rzecz najbliższego otoczenia, bowiem przez pół wieku uczyniono wiele,
by zniechęcić wszystkich do idei pracy na rzecz wspólnego dobra.
W Olecku grywano kiedyś w szachy w cukierni pana Bose. Tak dzieje się nadal w Europie Zachodniej, gdzie
istnieje mnóstwo małych klubów szachowych (w Niemczech rozgrywki drużynowe toczą się na dziesięciu szczeblach!),
z których znikoma ilość ma "własne" lokale - jest to zbyt drogie i nieekonomiczne.
Wydaje się, że w Polsce szachy mogą z czasem powrócić do
restauracji i kawiarni - mam na myśli drugą lub trzecią salę, bez
alkoholu i tytoniu. Zamiast dużej składki członkowskiej, która zostanie
przeznaczona na opłacenie sali klubowej, świecącej zresztą pustkami
przez większość dnia, lepiej zapłacić raz - dwa razy w tygodniu
umiarkowany rachunek za coca-colę i ciastka.
Ostatnim postulatem jest odrodzenie czytelnictwa związanego z
szachami. Notujemy dziś w Polsce kolosalny rozwój niskonakładowej
prasy: regionalnej, małomiasteczkowej, dzielnicowej. Czy organizacje
szachowe postarały się, by zdobyć tam "przyczółki" w postaci
najskromniejszych choćby stałych rubryk, gdzie można zareklamować
imprezy planowane i ogłosić wyniki zakończonych, zdobywając przy okazji
nowych adeptów gry?
Jak tragicznie niski jest łączny nakład całej polskiej prasy
szachowej! Nie mówcie mi, że "za drogo". Jakoś nie słychać, by
bankrutowały hurtownie sprzedające papierosy i alkohol.
Dramatycznie przedstawia się sytuacja polskiej książki szachowej. To ponure, że w 40-milionowym kraju
sprzedanie nakładu w ilości jeden tysiąc uchodzi za wielki sukces wydawniczy, niezależnie od tematyki, poziomu
merytorycznego i nazwiska autora książki. Ponieważ kurczy się ilość osób znających rosyjski, a książki angielskie
i niemieckie przy wysokich cenach są prawie nieobecne na naszym rynku, stąd wniosek - jedną z wyróżniających cech
polskiego szachisty jest to, że niczego o szachach nie czyta!
Chciałbym się mylić, ale może to dotyczyć również działaczy
wysokiego szczebla, trenerów i szerokiej czołówki. Przeglądanie setek
partii na ekranie notebooka to miraż samokształcenia. Czy wstręt do
fachowego czasopisma, książki i do samodzielnego studiowania materiału
osobiście wyselekcjonowanego nie jest jedną z przyczyn, że nasza zdolna
młodzież zatrzymuje się w rozwoju po zniknięciu parasola ochronnego,
jaką jest opieka klubowych szkoleniowców?
Królewska gra musi dziś walczyć z nieuczciwą konkurencją
telewizji, gier komputerowych i innych pozornych zdobyczy cywilizacji.
Polskim szachom brakuje wielu rzeczy. Pieniędzy, pomocy ministra,
wojewody czy burmistrza. Czy jednak szachiści Olecka w 1868 roku
znajdowali się w bardziej komfortowej sytuacji? Wierzę, że jeśli znajdą
się ludzie chętni do działania (niekoniecznie rozumianego jako okazja
do zarobku z braku innych sposobności), jeśli czynne będą liczniejsze
sale klubowe i jeśli szachiści odważniej sięgną po czasopisma i
książki, polskie szachy na pewno nie zginą.
PS.
Ponieważ, co zauważono na tych łamach, tekst szachowy bez diagramów bywa ignorowany przez czytelników, na
zakończenie dwie kombinacje niemieckiego mistrzów:
Zukertort - Anderssen
Wrocław 1866
1...Wg1 2. Hf4 Hg5+ 3. H:g5 f:g6 mat.
Neumann - Ritter
Berlin 1863
1. W:d6 c:d6 2. H:d6+ Kf7 3. We7+ Kf8 4. We5+ Kf7 5. He6+ Kf8 6. Wf5+ 1-0.