ID #1246

TURNIEJ WARSZAWSKI 1947

Ocena sportowych wyników turnieju warszawskiego, które dla opinii światowej były często wręcz sensacyjne, jest z wielu względów trudna i zbyt powierzchowne podejście do zagadnienia mogłoby ocenę tę wypaczyć. Dotyczy to głównie graczy polskich, ale częściowo też i zagranicznych matadorów.
     Zwycięstwo Gligorića, niewątpliwie jednego z najbardziej interesujących przedstawicieli młodego pokolenia jest równie zasłużone, jak nieoczekiwane. Prowadził zdecydowanie od startu do mety, na 2 rundy przed końcem turnieju miał już zapewnioną pierwszą nagrodę, grał z niezwykłą pewnością i szybkością. Jedna tylko partia Gligorića wymagała dogrywki, nie wiedział, co to niedoczas. Ale jak sam przyznał w wywiadzie, zwycięstwo swe zawdzięcza w dużej mierze szczęściu. Stał na przegranej z Gadalińskim, miał tylko remis z Sajtarem i Pytlakowskim. Mimo to na zwycięstwo zasłużył w zupełności; przyznają to otwarcie najwięksi w tej dziedzinie "spece" - mistrzowie radzieccy - nazywając młodego Jugosłowianina "oczeń opasnym igrokiem".
     Wszyscy czterej pozostali mistrzowie zagraniczni dzielili II-V miejsce. I to również jest w tak małym i nierówno obsadzonym turnieju zjawiskiem wyjątkowo rzadko spotykanym. Obaj mistrzowie radzieccy zawiedli, wyczerpani ciężkim finałem XV mistrzostw ZSRR. W szeregu partii pokazali zresztą, jak grywają "normalnie" demonstrując piękne koncepcje strategiczne i wspaniałą technikę. Takie partie, jak Bolesławskiego z Pytlakowskim, czy końcówka z Pachmanem, albo końcówka Smysłowa z Platerem są arcydziełami. Czesi pokazali twardą, silną, przemyślaną grę, dobrą znajomość teorii i dość dużą rutynę. Górowali w tym znacznie nad zawodnikami polskimi. Sajtar, prowadzący przez kilka pierwszych rund, miał tylko w dwu wypadkach trochę szczęścia (Bolesławski i Pytlakowski), przegrał za to zupełnie niepotrzebnie do Gligorica. Pachman, oprócz dobrej gry, był jednak wybrańcem bogów, wygrywając dwie znacznie gorsze, jeżeli nie beznadziejne partie z Grynfeldem i Śliwą. Wynikami swymi gracze czescy dowiedli, że zaliczają się dziś do czołowej klasy europejskiej.
     Z Polaków jeden tylko Plater stanął na wysokości zadania. Sprawił nam miłą niespodziankę, pokonał wszystkich rywali krajowych i tylko pewnym lukom teoretycznym "zawdzięcza" nieznalezienie się wśród gości. Wszyscy pozostali zawodnicy polscy nie wytrzymali ani fizycznie, ani psychicznie tak ciężkiego turnieju. Mistrz Polski Śliwa w kilku wypadkach pozwalał sobie na b. Lekkomyślne traktowanie gry, Pytlakowski, najlepiej ze wszystkich przygotowany teoretycznie, wpadał w chroniczne niedoczasy, które kosztowały go kilka punktów. Grynfeld, po kilku rundach miał już zupełnie dosyć i zaczął przegrywać - wygrane partie, Gadaliński po zaciętej walce z Bolesławskim dopiero w ostatniej rundzie zdołał przerwać serię porażek.
     Pod względem teoretycznym turniej dał mało nowości, były one zresztą raczej eksperymentami, udającymi się lub nie.
     Nasza pierwsza powojenna impreza międzynarodowa przejdzie do historii szachów, jako jedna z najsensacyjniejszych. Nam dała dużo doświadczenia i nauki na przyszłość.
Stanisław Gawlikowski

Tagi: 1947, Warszawa

Podobne wpisy:

Nie możesz komentować tego wpisu