ID #1661

TRUDNA PARTIA ARCYMISTRZA KAMIŃSKIEGO

Marcin Kamiński, choć nieaktywny jako gracz turniejowy od ponad dziesięciu lat, jest świetnie znany w polskich kręgach szachowych. Należy do rocznika 1977, być może najbogatszego w talenty w całej historii szachów w Polsce; jego rówieśnikami są Bartłomiej Macieja i Robert Kempiński Z tej trójki „genialnych dzieci” właśnie Marcin notował na początku największe sukcesy: był mistrzem świata juniorów do lat 12 w 1989 roku, powtórzył ten sukces w 1991 r. w kategorii do lat 14, w 1996 roku był już arcymistrzem. Trzykrotnie w latach 1994-1998 występował na olimpiadach szachowych w reprezentacji Polski, z ogólnym bilansem +12, -4, =12. W Eliście w 1998 r. zdobył brązowy medal na swojej szachownicy, wygrywając m.in. z wielką (spełnioną) nadzieją szachów francuskich.

M. Kaminski (2530) – E. Bacrot (2555) [C45]
Elista (r. 12), 11.10.1998

1.e4 e5 2.Sf3 Sc6 3.d4 exd4 4.Sxd4 Sf6 5.Sxc6 bxc6 6.Gd3 d5 7.e5 Sg4 8.0–0 Gc5 9.He2 He7 10.Gf4 g5 11.Gd2 Sxe5 12.We1 Gd6 13.f4 gxf4 14.Gxf4 f6 15.Sd2

Kaminski-Bacrot

15...Kd8? lepsze 15...Gg4 16.Hf2 Wg8 oraz 15...Ge6
16.Kh1 Hg7 17.Hf2 Wg8 18.Gf1 a5?! znacznie lepsze 18...Sg4! 19.Hf3 Gxf4 20.Hxf4 Hh6 21.Hxh6 Sxh6
19.h3 a4 20.Gh2 Hh6 21.Sf3 Sxf3 22.Hxf3 Gd7 23.c4 Hg5 lepsze 23...Gxh2
24.cxd5 Gxh2 25.dxc6! Gd6 26.cxd7 Wb8 27.Gc4 Wf8 28.Wad1 Hg3 29.Hxg3 Gxg3 30.We2 1–0

Jednak w wieku seniora Kamiński nie uzyskał wielkich sukcesów, nie notował spektakularnych wyników w mistrzostwach Polski i w eliminacjach do mistrzostw świata. Jego rówieśnicy Kempiński i Macieja prześcignęli go wyraźnie, lepiej grał od niego starszy Markowski i młodszy Soćko, nie licząc graczy innego pokolenia, Krasenkowa i Wojtkiewicza. Być może to przyspieszyło decyzję młodego arcymistrza o porzuceniu szachów wyczynowych. Po 2001 roku Kamiński nie uczestniczył w turniejach zaliczanych do międzynarodowego rankingu. Kilka lat temu z zainteresowaniem czytano wywiad z Kamińskim, z którego wynikało, że przygoda z szachami to dla dwukrotnego mistrza świata juniorów etap zamknięty.

Kamiński ukończył wyższą uczelnię w Teksasie (USA). Od kilku lat znów mieszka w Polsce, związał się z Wrocławiem, gdzie zresztą się urodził i gdzie mieszkają obecnie jego rodzice.

Niedawno w mediach zorientowanych na problematykę gospodarczą nazwisko Marcina Kamińskiego było dość często wymieniane. Został prezesem wielkiej spółki, notowanej na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych. Jego decyzję mogą w przyszłości mieć wpływ na losy wielu firm i na kieszenie prywatnych inwestorów. Bez cienia przesady można powiedzieć, że na faktyczne rezultaty działalności Kamińskiego w napięciu czekają tysiące osób. Stanowisko takie bywa wstępem do wielkiej kariery gospodarczej. Czy tak będzie tym razem? Na razie lektura materiałów opublikowanych w prasie oraz internecie dowodzi, że – mówiąc językiem szachowym – Kamiński znajduje się w bardzo skomplikowanej, może nawet trudnej pozycji, a każdy jego przyszły ruch będzie przypominać stąpanie po polu minowym.

Dlaczego?

Odpowiedź na to pytanie za chwilę zostanie udzielona, ale najpierw mała dygresja historyczna.

Gant – to niewielka wieś w mazurskiej gminie Piecki, powiat mrągowski. Ale „GANT” to również nazwa firmy założonej wiele lat temu w Legnicy przez Grzegorza Antkowiaka (G-ANT), którego nazwisko też nie jest obce polskim szachistom. Pan Grzegorz ma tytuł kandydata na mistrza, grywał w drużynowych mistrzostwach Polski (I i II liga), jego firma była sponsorem czołowej wrocławskiej drużyny, a Antkowiak przez pewien czas był członkiem Zarządu Polskiego Związku Szachowego, pełniąc obowiązki wiceprezesa do spraw organizacyjnych. Pasją Grzegorza Antkowiaka są partie błyskawiczne - słabszym przeciwnikom zwykł on dawać duże fory czasowe, prawdopodobnie dla podniesienia własnego bojowego ducha, z powodu żyłki hazardzisty.

Oto fragment wywiadu, jakiego Grzegorz Antkowiak udzielił w 2010 roku Błażejowi Dowgielskiemu:

Dla biznesu porzucił pracę dla wojska. Założony przez niego Gant jest jednym z największych deweloperów w Polsce.
Decyzję o tym, by otworzyć własny biznes, Grzegorz Antkowiak podjął w 1989 r. w niecodziennych okolicznościach – stojąc w kolejce do kantoru. – Z nudów zacząłem liczyć, ile kantor zarobi do czasu, gdy znajdę się przy okienku. Wyszło mi, że w sześć minut zarobił więcej niż ja przez miesiąc - wspomina założyciel Ganta.
29-letni wówczas Antkowiak, absolwent Politechniki Kijowskiej, pracujący w Wojskowym Instytucie Techniki Inżynieryjnej we Wrocławiu, m.in. nad prototypem inteligentnej miny mającej odróżniać wrogie pojazdy od swoich, zdecydował się wziąć sprawy we własne ręce.
– Oszczędności wystarczyły na otwarcie pierwszego kantoru – mówi. Postawił na Legnicę, bo wolał być głównym graczem w mniejszym mieście niż jednym z wielu w metropolii.
Do biznesu Antkowiak wciągnął żonę, a potem dołączyli inni członkowie rodziny: siostra, brat, ojciec.
– Stawiam na zaufanie, dlatego otaczałem się bliskimi mi osobami. Nie tylko z kręgu rodziny – włączyłem też szefa mojego zespołu naukowego z uczelni, dra Janusza Konopkę, który jest obecnie przewodniczącym rady nadzorczej Ganta – wspomina.
Gdy walutowy biznes opuszczał grupę z końcem 2008 r., prowadząca go spółka miała 17 kantorów i generowała jedne z wyższych obrotów w branży.

Pełniący przez kilka lat obowiązki przewodniczącego Rady Nadzorczej „Gantu” p. Janusz Konopka też przez wiele lat był związany z polska armią. Tekst znaleziony na portalu o profilu bankowym informuje:

Pan Janusz Konopka ma wykształcenie wyższe. Jest absolwentem Wydziału Chemii i Fizyki Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie i doktorem fizyki (z zakresu sztucznej inteligencji) w Instytucie Podstawowych Problemów Techniki Polskiej Akademii Nauk. W latach 1974 - 1989 kierował zakładem w Wojskowym Instytucie Techniki Inżynieryjnej. W latach 1987-1989 pełnił funkcję Członka Rady Naukowej Instytutu Podstawowych Problemów Techniki Polskiej Akademii Nauk. Ponadto w latach 1986-1989 był członkiem w zespole indywidualnych doradców Ministra Obrony Narodowej. Od 1990 r. prowadzi działalność gospodarczą pod firmą “Profilex” (...)

„Prolilex” to istniejąca do dziś firma filatelistyczna.

Jeszcze jeden fragment wywiadu z 2010 roku (autor - Błażej Dowgielski):

Na GPW Gant trafił w grudniu 1998 r. Od 2006 r. obecny jest w akcjonariacie Budopolu Wrocław, jest również udziałowcem Intakusa.
– Inwestując w firmy budowlane, mamy gwarancję, że bez względu na sytuację rynkową nie zabraknie nam wykonawców naszych inwestycji – wyjaśnia Antkowiak. Pod koniec 2008 roku, gdy rynek mieszkań zaczął się załamywać, Gant poszedł pod prąd i zamiast wstrzymać inwestycje i utrzymać ceny obniżył je, stawiając na większą sprzedaż.
Konkurenci pukali się w głowę, prognozowali nasz upadek. Bardzo się pomylili – mówi Antkowiak.
W 2009 r. Gant był trzecią spośród spółek z GPW pod względem liczby sprzedanych lokali.

Ale w ciągu czterech lat sytuacja w przemyśle budowlanym bardzo się zmieniła. Kiedyś akcje „Gantu” warte były ponad 20 złotych za sztukę, a w lipcu 2014 r. już tylko 18 groszy (strata 98,14 %). Przekonuje o tym ponadto lektura artykułu „Kupili mieszkanie w Gant Development, zostali z niczym” dziennikarza portalu Onet Tomasza Pajączka z lipca 2014 roku:

Zaczynali od prowadzenia kantorów wymiany walut, skończyli na budowaniu mieszkań w całej Polsce. Przez lata Gant był prawdziwym potentatem na polskim rynku nieruchomości. Dziś długi dewelopera liczone są w setkach milionów złotych. A przyszłość maluje się w czarnych kolorach, bo na początku tygodnia sąd we Wrocławiu ogłosił upadłość likwidacyjną spółki, a później umorzył postępowanie.

Szyldy z nazwą firmy widnieją na wielu budynkach we Wrocławiu. Ale Gant budował nie tylko w stolicy Dolnego Śląska, ale też w innych dużych miastach, m.in. w Warszawie, w Gdańsku, w Krakowie i Poznaniu. W sumie legnicki deweloper postawił ponad trzy tysiące mieszkań, a w planach miał kolejny tysiąc.

Problemy spółki zaczęły się rok temu, gdy firmie nie udało się spłacić obligacji wartych ćwierć miliarda złotych, w które zainwestowało ponad 2,5 tysiąca osób. Później sprawy potoczyły się już bardzo szybko.

Szacuje się, że długi Ganta sięgają już prawie 500 milionów złotych. Szansą na wyjście z kłopotów finansowych miała być upadłość układowa spółki, którą ogłoszono w styczniu. To jednak zdało się na nic. W poniedziałek 7 lipca wrocławski sąd ogłosił upadłość likwidacyjną firmy, a jednocześnie - umorzył postępowanie, bo w spółce brakuje pieniędzy nawet na likwidację, a wierzyciele nie zgodzili się na pokrycie kosztów. I chyba trudno się dziwić.

To oznacza, że klienci dewelopera zostali na lodzie i muszą teraz na własną rękę dochodzić odzyskania swoich pieniędzy na drodze sądowej. Niektórzy z nich mogą mieć jednak problem, bo decyzja sądu dotyczy jedynie spółki Gant Development. A jak wiadomo, jest jeszcze ponad 50 spółek „ córek” dewelopera, które swoje siedziby mają nie tylko w Polsce, ale też na Cyprze i w Luksemburgu.

- Na każdą nową inwestycję deweloperską spółka Gant Development zakładała nową spółkę córkę - tzw. spółkę celową. W taki sposób struktura Ganta urosła do kilkudziesięciu spółek, z których część - po sprzedaży wszystkich mieszkań i zakończeniu procesów inwestycyjnych - jest likwidowana - tłumaczy Jacek Urbański, prawnik z wrocławskiej kancelarii DCW, który reprezentuje kilku pokrzywdzonych.

(...)

Pokrzywdzeni zastanawiają się jak odzyskać pieniądze, tymczasem w spółce trwa spór - kto teraz ma zarządzać firmą. W poniedziałek rada nadzorcza spółki powołała nowy zarząd i nowego prezesa. A we wtorek we wrocławskiej siedzibie Ganta w Rynku doszło do przepychanek i awantury. Skończyło się na interwencji policji.

- Nowy zarząd w ciągu kilku godzin podjął szereg czynności zmieniających ład korporacyjny spółki, oczywiście z mocy prawa nieważny, ze względu na to, że już wcześniej spółką zaczął zarządzać syndyk - uważa Ireneusz Radaczyński, były już wiceprezes Gant Development. I jak podkreśla - obawia się, że dokumenty firmy zaczną teraz znikać w niewyjaśnionych okolicznościach, a to może skomplikować odzyskiwanie majątku przez wierzycieli.

- Pan Radaczyński próbuje sobie uzurpować prawa, że nadal jest wiceprezesem spółki. I nie może przyjąć do wiadomości, że już tak nie jest - podkreśla z kolei Marcin Kamiński, nowy prezes Gant Development. I jak przekonuje - to Ireneusz Radaczyński próbuje wyprowadzić majątek z firmy.

Ostatni fragment tekstu Tomasza Pajączka pokazuje, z jakiego rodzaju problemami przyjdzie się zmierzyć arcymistrzowi Marcinowi Kamińskiemu. Są wierzyciele, są konkurenci do miana legalnego zarządu, a w puli, o którą toczy się gra, jest nadal kilkadziesiąt, a może kilkaset milionów złotych. Do prowadzenia tej „partii” niewątpliwie będzie potrzebna kolosalna wiedza ekonomiczna i prawnicza, „timing” (czyli wyczucie, „co” należy zrobić „kiedy”), zimna krew i odporność na stres. Kolejna odsłona konfliktu, jak donosi „Puls Biznesu” sprzed paru dni, zaplanowana jest na 12 listopada 2014 r. Czasu zostało niewiele. Czy Kamiński, zahartowany w walce turniejowej, wytrzyma tę próbę? Będziemy trzymali za niego kciuki, choć dziś bardzo trudno jest przewidzieć, jak potoczą się losy znanej w kręgach szachowych firmy „Gant”.

Tagi: Gant, Kamiński

Podobne wpisy:

Nie możesz komentować tego wpisu