ID #1576

ZBIGNIEW CZAJKA – W INNYM OŚWIETLENIU

Niezwykle sympatyczne, ciepłe wspomnienie o śp. Zbigniewie Czajce zamieścił w ostatnim „Newsletterze” na stronie PZSzach Tomasz Delega. To bardzo dobrze, że pamiętamy o tych, którym coś zawdzięczamy. Niestety częściej się zdarza, że w natłoku nowych zadań, w atmosferze nieustannego pośpiechu i braku czasu, tak charakterystycznego dla naszej epoki, zapominamy dać materialne świadectwo o sukcesach ludzi, którzy już odeszli…

Osobiście odniosłem wrażenie, że ton wspomnień pióra mojego imiennika jest odrobinę zbyt pesymistyczny, więc kreślę te słowa, by postać pana Zbyszka, którego znałem (tylko? aż?) przez lat trzydzieści, ukazać w nieco innym oświetleniu.

     Nie powiedziałbym na przykład, iż Zbigniew Czajka był „człowiekiem skrytym i tajemniczym”. Jego mieszkanie, wypełnione do granic możliwości pamiątkami z imprez sportowych oraz książkami, było zawsze otwarte dla szachistów, zwłaszcza dla kolegów i wychowanków z „Polonii” Warszawa. Niektórzy starali się telefonicznie zapowiedzieć swoją wizytę na ul. Jana Pawła II, inni przychodzili bez zapowiedzi (myślę, że potwierdzą to Robert Bugajski, Krzysztof Pańczyk, Mirosław Sarwiński i wielu innych), ale wszyscy byli przyjmowani jednakowo serdecznie, a każdy gość mógł liczyć przynajmniej na herbatę i ciasteczka, jeśli odrzucił propozycję bardziej konkretnego posiłku. Równie często pan Zbyszek konferował ze starymi znajomymi i współpracownikami przez telefon. Inna sprawa, że był człowiekiem starannych manier i unikał zadawania rozmówcy zbyt osobistych pytań, jak i nie miał zwyczaju – w kręgach szachowych – rozprawiać o sobie, swojej rodzinie i własnych przygodach życiowych.

     Zbigniew Czajka był niewiarygodnie spokojny i zrównoważony. Nigdy w życiu nie słyszałem, by użył nieparlamentarnego wyrażenia, nawet w chwilach największych emocji, o które w gorączce sportowej rywalizacji, w obliczu groźby spadku lub degradacji, jest bardzo łatwo. Nigdy o nikim nie mówił źle, ani w prywatnej rozmowie „oczy w oczy”, ani tym bardziej w szerszym gronie, choć prawdą jest, że nie wszystkich cenił jednakowo, a jeśli już do kogoś się zraził, to tylko redukował z nim kontakty, do wymaganego przez życie minimum.

     Kilkakrotnie zdarzało mi się zauważyć, że podczas wieloosobowych zebrań, gdy na wokandzie stawała jakaś drażliwa kwestia, często mało ważna, ale przy tym taka, która bardzo dzieliła zebranych, pan Zbyszek wychodził z pokoju, gdyż akurat wtedy pojawiała się pilna konieczność wykonania jakiegoś telefonu. Głosowanie mogło się odbyć bez Niego. Dopiero po latach zrozumiałem, że nie był to przejaw konformizmu (był człowiekiem stałych zasad i poglądów), ale wynikało z Jego przeświadczenia, że skoro w szachach ludzie są „skazani” na wieloletnią współpracę, to niekiedy nie warto forsować swojego zdania, że dobry klimat i unikanie sporów w sprawach marginalnych jest wartością nadrzędną.

     Prywatnie był człowiekiem religijnym, ale jakże odległym od neofickiego zapału jednych oraz dewocji drugich. Wiem, że gdy w niedzielę odwiedzał swój kościół parafialny na placu Grzybowskim w Warszawie, na stopniach świątyni wypatrywał zawsze tego samego żebraka, by wspomóc go monetą. Na zręczne pióro czeka historia, jak pan Zbyszek podczas jesiennej wędrówki po Tatrach spotkał pewnego razu turystę w koloratce; był to arcybiskup krakowski Karol Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II.

Zbigniew Czajka istotnie pracował przez kilka dziesięcioleci w Związku, wypada jednak dodać, iż dobrych kilkanaście lat przepracował w „cywilnych” instytucjach, m.in. w DOKP Warszawa, czemu zresztą zawdzięczał kontakt z kolejowymi klubami sportowymi: najpierw z nieistniejąca od dawna „Redutą”, a następnie z „Polonią”, z którą był związany przez ostatnie 40 lat; piękny przykład przywiązania do barw klubowych.

     Rozstanie z PZSz na pewno było dla Niego wielkim przeżyciem, jednak osobiście uważam, że spóźnił się z tą decyzją o kilka lat – znacznie wcześniej powinien zwolnić tempo, odpocząć, zadbać o własne zdrowie, któremu nie sprzyjało ani stałe spożywanie obiadów w restauracjach i stołówkach, np. w jadłodajni mieszczącej się na Towarze, ani przesiadywanie do późnych godzin wieczornych w związkowym biurze, przy maszynie do pisania i telefonie, a później przy komputerze. Natomiast zgadzam się z Tomaszem Delegą, że działacz tej rangi co pan Zbigniew, o tak długim stażu i kolosalnych zasługach na wielu szachowych frontach, lubiany we wszystkich bez wyjątku zakątkach Polski, miał prawo oczekiwać, że jego pożegnanie z pracą etatową (bo przecież nie z szachami, którym był wierny do ostatnich dni, a nawet godzin) będzie miało przebieg naprawdę uroczysty. Nawiasem mówiąc – jest to jednak perspektywa osoby nie będącej w Związku codziennym gościem – nie zauważyłem, by odbyło się jakiekolwiek pożegnanie.

     Mimowolnie uderzyłem w smutną nutę, więc zmieniam temat i postaram się przypomnieć jeszcze kilka epizodów.

     W dawnych, dobrych latach siedemdziesiątych – znam to tylko z opowieści - juniorzy „Polonii” wyjeżdżali na obozy letnie do Starego Folwarku nad jeziorem Wigry. Wśród instruktorów błyszczał wtedy elokwentny i oczytany Waldek Świć, zaś znacznie mniejsze wzięcie miały zajęcia prowadzone przez mrukliwego Adama Kuligowskiego, który na własny użytek potrafił być znakomitym analitykiem. Funkcję kierownika obozu pełnił oczywiście pan Zbigniew. „Pan Czajka powiedział to”, „Pan Czajka kazał teraz tak” – słyszeli nieustannie obozowicze, i niektórym młodszym się zdawało, że wszystkim kieruje i zarządza jakiś wszystkowidzący i wszechmocny „Czanpajka”.

     Redaktorów „Vistuli” debiut w pełnieniu obowiązków kierownictwa I-ligowej drużyny juniorów „Polonii” przypadł na lato 1986 roku (o rany, minęło ponad ćwierć wieku!). Jechaliśmy na ligę do Częstochowy, która wtedy dzięki m. in. osobie pana Eugeniusza Iwanowa była silnym ośrodkiem szachowym, bardzo wystraszeni, gdyż zaledwie rok wcześniej „Polonia” zajęła w lidze „niezagrożone” ostatnie miejsce, z wielką stratą do przedostatniej w tabeli drużyny, a tymczasem w roku 1986 aż cztery drużyny miały z ligi spaść. Na szczęście odnowiona drużyna, w której brylowali Marek Łada i świeżo pozyskany z MOK Pruszków Marcin Chałupnik, grała wyśmienicie, kończąc zawody na znakomitym (wtedy dla nas) piątym miejscu. Na oficjalnym zakończeniu pojawił się pan Czajka, wygłosiwszy małe przemówienie o potrzebie dalszego usprawniania szkolenia młodzieży, a następnie zaprosił całą naszą ekipę do kawiarni i zafundował nam, z własnej autentycznej potrzeby i za własne pieniądze, furę ciastek i napojów orzeźwiających w rodzaju „Płynnego Owocu” i oranżady – z Coca-Colą było wtedy w Polsce krucho.

Zbigniew Czajka Eugeniusz Iwanow

Zbigniew Czajka i Eugeniusz Iwanow

 

Czajka Zbigniew Gryciuk Wojciech

Zbigniew Czajka wręcza puchar za zwycięstwo kapitanowi drużyny "Legion" Wojciechowi Gryciukowi.
W tle widać widać juniora Legionu Skalińskiego i częściowo zasłonięte siostry Krystynę i Nel Dąbrowskie.

 

Chałupnik Marcin

Marcin Chałupnik - świetny wynik na IV szachownicy.

 

Polonia Warszawa juniorzy Czajka Zbigniew

Drużyna Polonii Warszawa, juniorzy i kierownictwo.
Siedzą od lewej, pierwszy rząd: Marcin Chałupnik, Anna Gumna, Czajka Zbigniew, Barbara Susek.
W drugim rzędzie: Igor Strąk, Tomasz Lissowski, Barbara Kopeć, Artur Majewski.
W trzecim rzędzie: Marek Łada, Marcin Autowicz, Paweł Roszczenda, Adam Umiastowski.

     Zbigniew Czajka nosił tytuł kandydata na mistrza. Dziś, gdy nawet tytuł arcymistrza nie oznacza automatycznie najwyższego krajowego poziomu, a niektórzy polscy arcymistrzowie nie dostąpili nigdy (!) zaszczytu zagrania w finale mistrzostw Polski, tych również, gdzie stosowany jest system szwajcarski, tytuł kandydata nie budzi wielkiego respektu. Na użytek przedstawicieli młodszego pokolenia podam więc, że pół wieku temu, gdy pan Zbyszek był „tylko” zawodnikiem, i nie myślał ani o karierze działacza czy szkoleniowca, gracze z tytułem kandydata grywali w zamkniętych mistrzostwach Polski i nie byli tam wyłącznie „chłopcami do bicia”. Pan Zbyszek, zwolennik debiutów zamkniętych, twardy w obronie, wierzący w klasyczne zasady zdrowej strategii, gromadził starannie, jak na wielkopolanina przystało, zapisy swoich partii i nie od rzeczy będzie pokazanie kilku próbek jego gry.

 

Sznapik, Aleksander -- Czajka, Zbigniew
Polfinal Mistrzostw Warszawy Warszawa
1966.04.12 0-1 D50

1.d4 d5 2.c4 e6 3.Sc3 Sf6 4.Gg5 Gb4 5.a3 Gxc3+ 6.bxc3 O-O 7.e3 Sbd7 8.cxd5 exd5 9.Sf3 h6 10.Gh4 We8 11.Gd3 c5 12.O-O Ha5 13.c4 dxc4 14.Gxc4 b5 15.Ga2 Se4 16.dxc5 Sdxc5 17.Hd4 Ge6

Zbigniew Czajka - Aleksander Sznapik

18.Gb1 Niecelowe posunięcie, po prawidłowym 18.Gxe6 Wxe6 19.Wfc1 Hb6 20.Hd1 pozycja była równa.
18...Gc4 19.Gxe4 Sb3 20.Hd6 Wxe4 21.Hc6 Wae8 22.Sd4 Sxa1 23.Wxa1 Hc3 24.Wd1 Hxa3 25.Sf5 Hb3 26.We1 Hd3 27.Hc7 W4e6 28.Sd4 Hxd4 0-1

Tagi: Czajka Zbigniew

Podobne wpisy:

Nie możesz komentować tego wpisu