(Szachowe wspomnienie o niedzieli 13 grudnia 1981)
Pamiętny dekret o wprowadzeniu stanu wojennego, który przed
kamerami telewizji odczytał generał Jeruzelski, zawieszał nie tylko
działanie wszelkich organizacji związkowych i politycznych, drastycznie
ograniczał działania wszelkich mediów (ostały się "Trybuna Ludu",
"Żołnierz Wolności" i pierwszy program TV), ale też wstrzymywał pracę
organizacji sportowych, zabraniając im organizowania wszelkiego rodzaju
imprez, meczów i szkoleń. Stadiony, sportowe hale oraz mniejsze i
większe sale klubowe zostały w niedzielę wczesnym rankiem zamknięte na
cztery spusty i trwały w tym stanie przez dobrych kilka albo
kilkanaście tygodni.
Zdawać by się mogło, że w ową feralną niedzielę 13 grudnia nie
odbyła się żadna impreza szachowa. Przypuszczenie to jest błędne - moc
Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego nie była wszechogarniająca. Otóż w
samym centrum Warszawy, w Pałacu Kultury i Nauki imienia Józefa Stalina
(napis taki nadal istnieje nad głównym wejściem, zasłonięty tylko przez
listek figowy neonu), tuż pod nosami groźnej grupy generałów LWP i
"cichych" z organów bezpieczeństwa, odbył się mecz szachowej Ligi
Warszawskiej (czyli okręgówki) pomiędzy drużynami AZS II Uniwersytet
Warszawski i Hutnik II Warszawa. Niżej podpisany brał w nim udział w
charakterze grającego kapitana zespołu akademickiego, "hutnikami"
natomiast dowodził ówczesny sekretarz generalny PZSzach. Jan Eberle.
Protokół meczowy nie zachował się, dysponuję natomiast składami obu
drużyn i niniejszą własną relacją, którą postanowiłem spisać na użytek
przyszłych badaczy tematu "Sport polski w stanie wojennym". Szachy
okazały się nieczułe na zakazy WRON-y.
Mieszkałem wówczas w cichej i niekrępującej kawalerce przy ulicy
Rutkowskiego (przed 1939 rokiem i obecnie ul. Chmielna) oddalonej o 10
minut spaceru od Pałacu Kultury, gdzie na IX piętrze, w salce bufetu
studenckiego (Wydział Matematyki UW) sekcja szachowa AZS miała swój
lokal, a w nim umieszczony skarb - rozwalającą się drewnianą szafę, w
której przechowywano zegary, bierki, szachownice, blankiety do zapisu
partii i tym podobne utensylia, bez których żadna organizacja szachowa
istnieć nie może.
W niedzielę rano zjadłem kawalerskie śniadanie i około godziny
9.30 pomaszerowałem obok Domu Dziecka i kina "Atlantic" do Pałacu na
mecz ostatniej kolejki Ligi Warszawskiej. Awans nam nie groził, spadek
też już nie, dlatego nie spodziewałem się większych emocji. Zaśnieżone
ulice nie wydawały mi się bardziej puste niż zwykle, nie zauważyłem też
wyłączonego telefonu, bo go po prostu nie miałem; był to wówczas towar
ściśle reglamentowany, a średni czas oczekiwania na przydział numeru
wynosił ponad 15 lat!
Główne wejście Pałacu było otwarte jak zwykle. W niedzielę o tej
porze ogromny gmach dopiero się zaludniał. Wprawdzie portierzy
przekonywali mnie, że "wszystkie imprezy sportowe w kraju są odwołane",
ale jakoś im wytłumaczyłem, że spotkanie grupki szachistów wśród
labiryntu pokojów i korytarzy nikomu nie może zaszkodzić. Starsza pani
pilnująca "naszego" IX piętra nie robiła żadnych przeszkód. Wkroczyłem
do, pożal się Boże, sali klubowej, otwarłem na moment okno, by wygnać
zapachy bigosu oraz innych przysmaków, którymi przez okrągły tydzień
zajadały się przyszłe sławy polskiej matematyki, i zacząłem ustawiać
szachy na stolikach. Powoli schodzili się, dość nieliczni, członkowie
obu drużyn. Od nich dowiedziałem się, że od kilku godzin mieszkam w
innym kraju. "Wprowadzono stan wojenny, jest wojna domowa" - mówili
nieskładnie ci, którzy zdążyli już wysłuchać przemówienia
Jaruzelskiego. "Jaki stan wojenny, stuknijcie się w głowę" - nie
chciałem wierzyć. Każdy nowy przybysz potwierdzał jednak wszystko to,
co mówili poprzednicy.
Nie wiedzieliśmy oczywiście, nie mogliśmy wiedzieć, że w całym
kraju kilkadziesiąt zakładów pracy o ruchu ciągłym, hut, kopalń i
stoczni, zastrajkowało, że następnego dnia do strajku przystąpi
następnych kilkaset, że już niebawem górnicy z "Wujka", uzbrojeni w
kije i śruby, stoczą bohaterski bój z nacierającymi ZOMO-wcami,
wyposażonymi w pistolety automatyczne i ukrytymi za tarczami oraz
pancerzem SKOT-ów. Właśnie mijał pierwszy z "dziewięciu dni, które
wstrząsnęły Polską", ale my, szachiści zgromadzeni na IX piętrze gmachu
- symbolu sowieckiej dominacji, nie mieliśmy o tym pojęcia.
Nasze myśli były ordynarnie przyziemne: pragnęliśmy "zaliczyć" mecz, a jego protokół dostarczyć do
sędziego prowadzącego rozgrywki drużynowe, by za kilka tygodni, a może miesięcy, nie być zmuszonymi do umawiania
się na powtórne spotkanie. Był jednak mały szkopuł, obie drużyny przybyły bowiem w składach mniejszych od dolnego
limitu, wynoszącego 6 osób (na 10). Obustronny walkower? Tylko nie to! Czy to nasza wina, że Generał wywołał wojnę,
zupełnie nie licząc się z kalendarzem imprez Warszawskiego Okręgowego Związku Szachowego?
Jakaś litościwa ręka (nie powiem czyja, aby jakiś nadgorliwy sędzia nie wszczął postępowania
dyscyplinarnego, mimo ewidentnego przedawnienia i poważnych okolicznościach łagodzących...) wpisała do protokółu
meczowego nazwiska obecnych i nieobecnych graczy obu drużyn. Wprawdzie pamiętam, że jednak to nas, azetesiaków
było więcej niż "towarzyszy niedoli" z "Hutnika", ale sekretarz PZSzach wykazał znany swój refleks, absolutnie
nie zgadzając się na "papierową" porażkę drużyny, którą kierował. Ustaliliśmy więc przez aklamację wynik 5:5.
Oto rezultaty (oczywiście fikcyjne) na poszczególnych szachownicach:
Lp. AZS II UW Hutnik II Warszawa Wynik
1. Różycki, R. Pietrow, A. +:-
2. Mandecki, M. Eberle, J. -:+
3. Modrzejewski, H. Czerwoński, A. 1/2
4. Lissowski, T. Wrąbel, A. 1/2
5. Michalik, A. Strycharzewski 0:1
6. Faszyńska, J. Szymańska, J. +:-
7. Przybysz, J. Chojnacki, M. -:+
8. Mika, A. Głuszko 1/2
9. Salamon, J. Czerwoński II +:-
10. Rogulska, G. Lissowska, A 1/2
Wynik końcowy: 5:5.
Należy dodać, że te "papierowe" wyniki, godne napiętnowania w
każdych innych okolicznościach, zostały tak ułożone, aby nie spowodować
żadnych zmian w rankingach ani też wypełnienia normy na kategorię
szachową. Nawet, jeśli świat zwariował, my szachiści powinniśmy
zachować we wszystkim umiar i postępować przyzwoicie.
Tak więc, zamiast grać ten niby-mecz, zorganizowaliśmy od ręki
turniej błyskawiczny (którego wyników zupełnie nie pamiętam) i po dwóch
albo trzech godzinach rozeszliśmy się nie niepokojeni przez nikogo do
domów. Jan Eberle i Aleksander Czerwoński udali się do kina "Moskwa",
gdzie, o dziwo, kierowniczka zgodziła się wpuścić na salę sporą grupę
miłośników X Muzy. Wyświetlano wówczas obraz Coppoli "Czas Apokalipsy"
- zdjęcie kina z olbrzymią planszą reklamującą ten właśnie film oraz
skweru, na którym stały czołgi, obiegło później świat i było
prezentowane w niezliczonej ilości reportaży z Polski w stanie wojennym.
*********
Następnego dnia czyli w poniedziałek trafiłem bez większych przeszkód do swego zakładu pracy czyli do ówczesnego giganta przemysłu teletechnicznego: ZWUT przy ul. Żupniczej na Pradze. Komisja Zakładowa "Solidarności" ogłosiła strajk okupacyjny. Wieczorne, pełne napięcia i oczekiwania na rozwój wydarzeń godziny skracałem sobie grą w szachy z Krzysztofem Janowskim (nie mylić z Dawidem, arcymistrzem). Było dobrze po północy, gdy wszyscyśmy (tzn. ci pracownicy działu EO, którzy dali się złapać na lep ekstremistycznych haseł awanturniczych gremiów "Solidarności") poszli spać na stołach i fotelach, przykrywając się paltami i fartuchami roboczymi. Około godziny piątej nad ranem z ulicy Chodakowską w Żupniczą powoli wjechał długi... ale to już zupełnie inna historia.