Konstanty Ildefons Gałczyński
Mariensztackie szaleństwo
I |
To jakaś mania, daję słowo |
(czyżbym istotnie z byka spadł?), |
bo każdą nocą księżycową |
muszę odwiedzić Mariensztat. |
Żadna mnie siła nie powstrzyma, |
niechby sam premier! no to co? |
I jeszcze chwila - już mnie ni ma. |
Jak ptaszek lecę. OISEAU. |
Ciotunia płacze i domowi |
i wszyscy się pytają mnie: |
- Co pan tam widzi, niech pan powi? |
A ja im odpowiadam, że: |
MARIENSZTAT TO MOJE NATCHNIENlE, |
MARIENSZTAT TO DROGIE KAMIENIE, |
NA MARlENSZTACIE WARSZAWĘ POZNACIE |
PIĘKNIEJSZĄ NIŻ MARZENlE. |
II |
Więc kiedy księżyc w czwartej kwadrze |
w kołysce nieba się przebudzi, |
na Mariensztacie lubię patrzeć |
na roześmiane twarze ludzi. |
Kochane, złote warszawiany, |
jakimż to polonezem idą! |
Jak to się tłoczą u fontanny! |
Ach, cóż za radość! Cóż za widok. |
Inne radości też tu mamy |
nie jestem w kobiet typie, |
co chwila szepcą do mnie damy; |
- To chyba śni się. Niech pan szczypie. |
I nowy zegar się rozlega; |
wprawdzie ta rzecz mnie trochę dziwi, |
na diabła wmontowali zegar, |
gdy tutaj wszyscy są szczęśliwi! |
A o dwa kroki, tam gdzie zwisa |
gwiezdną gałęzią noc sierpniowa, |
majestatycznie jedzie Wisła, |
ta polskich rzek dyrektorowa. |
III |
I tak wśród ślicznych ulic |
chodzimy w srebrnych blaskach: |
ja - stary noktambulik |
i ona - noc warszawska. |
I gdy oczy otworzę |
dech mi w piersiach zapiera, |
myślę sobie: a może |
księżycowa chimera? |
Ale nie! i o świcie |
też się urok nie zmniejszy. |
Mariensztat! Znakomicie! |
Marierisztat! Najcudniejszy. |
Mariensztat! Eech, w tym fachu |
robota nieustanna: |
spójrzcie: pałac Pod Blachą! |
Kierbedź! i Święta Anna! |
Więc ogłaszam: W TO LATO |
AUTOR W NOCNE GODZINY |
Z POWODU MARlENS2TATU |
W INNYCH SPRAWACH NIECZYNNY. |
Konstanty Ildefons Gałczyński |
1949 |