ID #1550

Koniec tradycji w Hastings

     Próbując odreagować stres związany z licznymi dniami świątecznymi, tymi minionymi i tymi dopiero zbliżającymi się, oraz z wynikającymi stąd obowiązkami domowymi, w wyszukiwaniu których moja droga Małżonka wykazuje ogromną inwencję, ukryłem się w niedocenianej dotąd przeze mnie kawiarence internetowej, położonej w mało uczęszczanej części miasta. Przy jednym ze stolików dostrzegłem znajomą sylwetkę. Jakaż niespodzianka! To był Mistrz. Starając się pozostać niezauważonym obserwowałem poczynania mojego mentora. Rzuciło mi się w oczy, że choć Mistrzowi (bądź co bądź przedstawicielowi starszego pokolenia) brakuje nieco obycia w posługiwaniu się bardziej złożonymi kombinacjami komputerowego abecadła, lecz mimo tego sprawnie przebiega przez kolejne strony internetowe, związane tematycznie - rzecz jasna - z królewską grą.
     Już chciałem po cichu oddalić się, gdy wtem Mistrz (mający chyba oczy w plecach) odwrócił się do mnie i szerokim gestem zaprosił do stolika. Propozycja z gatunku tych, których się nie odrzuca. Przykucnąłem obok na stołku, a Mistrz odłożył zeszyt, w którym najwyraźniej czynił jakieś notatki, i zagadnął:
     - Czy Panu mówi coś nazwa Hastings?
     - Mistrzu, to przecież oczywiste - odpowiedziałem nieco urażony. - Legenda szachów, turniej o najdłuższej na świecie tradycji. Chyba tylko przez kilka lat, w okresie "Bitwy o Anglię", gdy naloty rakiet V2 na brytyjskie miasta miały największą intensywność, turniej albo był zawieszony albo - tego nie pamiętam - odbywał się w skróconym programie. - A turniej w 1895 roku, wygrany przez Pillsbury’ego w rewelacyjnym stylu… - ciągnąłem zadowolony, że mogę popisać się przed Mistrzem swoją erudycją. - Grywali tam też Polacy, przed wojną kilka razy triumfował doktor Tartakower, potem Bogdan Śliwa z Krakowa i ktoś jeszcze...
     - W tym roku - Mistrz przerwał bezceremonialnie mój potok wymowy - obsada może nie była rewelacyjna, jak jeszcze za czasów Karpowa, ale zawsze wzięło w nim udział 10 arcymistrzów i 15 mistrzów międzynarodowych, przy czym czołowa czwórka miała rankingi powyżej 2600.
     - Doprawdy - mruknąłem zawstydzony brakiem wiedzy o najnowszych wydarzeniach - a któż się wyróżnił w tegorocznym turnieju?
- Dojdziemy i do tego - odparł Mistrz - ale co Pan powie na to, że na stronie Rosyjskiej Federacji Szachowej pod adresem organizatorów z Hastings znalazł się zarzut, iż ci, kierując imprezą o ogromnych tradycjach, sami zachęcali uczestników do umawiania się na remis bez gry? Niezłe, co?
     - To chyba niemożliwe - prawie krzyknąłem. - Przecież we wszystkich turniejach szachowych umawianie się na remis bez gry jest karane zweryfikowaniem przez sędziów wyniku na 0-0. Rozumiem, turniej gdzieś na Bałkanach, ale na Wyspach Brytyjskich..., nie, to wykluczone, oni wysysają ducha fair play z mlekiem matki. Czy nie jest to jakiś przedwczesny prymaaprylisowy dowcip?
     - Też tak początkowo myślałem - potwierdził Mistrz. - Z newsa wynikało jednak, że organizatorzy wprowadzili do regulaminu zawodów punkt, zgodnie z którym skojarzeni zawodnicy (ale nie arcymistrzowie!) mogli umówić się na remis bez gry (z pominięciem pierwszej i ostatniej rundy), otrzymać za to po pół punktu bez obowiązku pojawienia się na sali gry, lecz pod warunkiem wcześniejszego powiadomienia sędziego. Co więcej, organizatorzy mieli sugerować, aby uczestnicy zawodów korzystali z tej opcji głównie w Nowy Rok.
     - Jak rozumiem, chodziło o to, by się nie przemęczyli, skoro będą odczuwać deficyt snu po Sylwestrze, a rywalizacja o nagrody raczej im nie grozi, bo nie są arcymistrzami? - zacząłem się zastanawiać. - Ale do licha, przecież to jest całkowicie niezgodne z Kodeksem Szachowym!
     - No właśnie - odrzekł Mistrz. - Coś mi w tej informacji nie pasowało i dlatego wszedłem na strony internetową turnieju, gdzie okazało się, że prawda wygląda "odrobinę inaczej", jak to kiedyś tłumaczyło Radio Erewań w znanym dowcipie.

(Pytanie słuchacza do Radia Erewań za czasów sowieckich: czy to prawda, że w Moskwie kołchoźnik Iwan Trifonow otrzymał za darmo zegarek?
Odpowiedź Radia do słuchacza: tak, to prawda, ale nie w Moskwie, tylko w Leningradzie, nie zegarek, tylko rower, i nie otrzymał, tylko mu skradziono.)


     - Dowiedziałem się - ciągnął Mistrz - że przyznawanie połowy punktu za remis bez gry to prawda, ale nie do końca.
     - Jak to "nie do końca"? Albo dostawali po pół punktu, albo nie. Trzeciej możliwości nie ma - oświadczyłem dumny ze swej żelaznej logiki.
     - Rzecz w tym - odpowiedział spokojnie Mistrz - że redaktor sekcji informacyjnej Rosyjskiej Federacji Szachowej nieprecyzyjnie przetłumaczył z angielskiego fragment regulaminu. Wydawało mu się, że dogadać się co do remisu bez gry mogą już skojarzeni zawodnicy, a przecież to jest niezgodne z Kodeksem Szachowym. W rzeczywistości chodziło o możliwość wzięcia sobie pauzy (po angielsku "bye") przed opublikowaniem kojarzeń i dlatego uczestnik, który chciał sobie odpocząć następnego dnia, mógł to zgłosić sędziemu dzień wcześniej, a wtedy nie kojarzono go, natomiast on za pauzę dostawał pół punktu.
     - No dobrze - powiedziałem. - Regulamin regulaminem, ale nie chce Pan chyba powiedzieć, że ktoś skorzystał z tej możliwości? Jaki jest sens zapisywać się do turnieju, płacić wpisowe i w zamian nie grać, nawet z premią pół punktu?
     - Jaki jest sens, tego jeszcze nie wiem - odpowiedział Mistrz. - Pierwsi chętni na darmowe pół punktu pojawili się jednak właśnie tuż przed Nowym Rokiem, czyli przed V rundą! I wcale nie byli to słabi zawodnicy: IM Robert Bellin (2367 i 3 pkt. z 4), FM Bernard Cafferty (2133 i 1,5 pkt. z 4), Jude Lenier (2206 i 2 pkt. z 4) oraz D. Ian Calvert (1981 i 1 pkt. z 4). Później ten sam manewr powtórzyło jeszcze kilku, pożal się Boże, graczy. Oprócz tego od V rundy nie grał arcymistrz Simon Williams (2493), który wycofał się z turnieju po porażce w IV rundzie, od VI arcymistrz Aaron Sumerscale (2434 i 3,5 pkt. z 5), ale oni z racji posiadanego tytułu wziąć sobie "wolnego" nie mogli. Na drugim końcu tabeli turniejowej widać zawodników, którzy brali udział od 4 rundy, a jeden zagrał tylko jedną partię w rundzie... siódmej - tu Mistrz skończył odczytywać swe zapiski z zeszycika. Milczałem.
     - No i co Pan o tym wszystkim sądzi? - zapytał mnie znienacka mój rozmówca.
     - Nic z tego nie rozumiem - odparłem po dojrzałym namyśle. - Ja zapisuję się do turnieju, gdy mam chęć pograć w szachy. Nie mam czasu albo ochoty, to nie gram. To zadziwiające, że organizatorzy turnieju z wielkimi tradycjami zdecydowali się na tak swobodne potraktowanie ducha sportowej rywalizacji i ...zdrowego rozsądku. I wszystko to w czasach, gdy gdzie indziej wdraża się regułę "zero tolerancji" dla spóźnień oraz forsuje walkowery za posiadanie działającego telefonu komórkowego. A odbywa się to nie na rzekomo "pozbawionym zasad moralnych" Wschodzie, biednym i skorumpowanym, lecz w ojczyźnie nowożytnego sportu. Mam nadzieję, że taki numer w turniejach nad Wisłą nigdy nie przejdzie! - zakończyłem przemowę w duchu niemal patetycznym.
     Mistrz patrzył na mnie z wyraźnym rozbawieniem.
     - Najwyraźniej nie rozumie Pan ducha czasu, młody przyjacielu - tu mój rozmówca postukał znacząco w komputer. - Trzeba iść z postępem, powtarzam - z postępem. Wszystkie rzeczy są w istocie inne, niż się wydają być. Funt, a zresztą i dolar też, dawno nie jest starym dobrym funtem. Podobno połowa emerytów angielskich mieszka poza Anglią, połowa mieszkańców Wysp Brytyjskich to nie Brytyjczycy, lecz Hindusi, Arabowie, przedstawiciele narodów Afryki, Polacy, Czesi i Słowacy.
     Tradycja? To waluta bez pokrycia. W epoce komputerów oraz internetu wszystko wygląda inaczej. Dlaczego akurat my tu w Polsce mamy być zacofani? Kto powiedział, że jesteśmy gorsi od Amerykanów albo Anglików? Wydaje mi się, że i w naszych turniejach szybko przyjmą się nowinki zaproponowane przez organizatorów z Hastings - podsumował sarkastycznie Mistrz i począł energicznie wrzucać przybory do pisania i notatki do swojej aktówki pamiętającej czasy Władysława Gomułki.
     Wyszliśmy na zaśnieżoną warszawską ulicę. Mgła i padający śnieg nie zachęcały do kontynuowania dysputy. Na pożegnanie Mistrz uścisnął mi mocno dłoń i powiedział:
     - Taki czy inny regulamin turnieju szachowego to - jak przy innej okazji pisał radziecki pisarz Babel - epizod.
Najważniejsze, że polskie tradycje rodzinne trzymają się mocno. To podstawa. A propos, przed naszym spotkaniem zupełnie przypadkowo dzwoniła do mnie Pana żona. Powiedziała, że gdy już się nagadamy (tak się wyraziła, słowo daję), to żeby zaraz Pan wracał do domu, gdyż oczekuje tam na Pana wiele tradycyjnych świątecznych prac. Powodzenia!

(Tekst ten, będący wspólnym dziełem Wojciecha Gryciuka i Tomasza Lissowskiego, ukazał się jakiś czas temu na stronie Polskiego Związku Szachowego. Tu prezentujemy go bez przeróbek i skrótów, które z przyczyn technicznych okazały się niezbędne podczas swej prasowej prapremiery).

Tagi: Hastings

Podobne wpisy:

Nie możesz komentować tego wpisu