ID #1643

Szybko upływa życie

Zgodnie z zapowiedzią prezentujemy dwa fragmenty z książki Witolda Zechentera, gdzie mowa jest o szachistach Józefie Klemensiewiczu i Ludomirze Benedyktowiczu, z których każdy zapisał też piękną kartę jako „człowiek pióra i talentu”. Obaj mają swoje biogramy w „Słowniku biograficznym polskich szachistów” profesora Tadeusza Wolszy i w Wikipedii.
Fotografie pierwszego z wymienionych pochodzące ze zbiorów rodzinnych udostępniła nam pani Elżbieta Zechenter – Spławińska.

     „Vistula”

(...) Ze sporej ilości ciotek i wujków chcę jeszcze tutaj wspomnieć Józefa Klemensiewicza. Ta trójka rodzeństwa – moja Matka, Ciocia Terenia i Wujcio Józio – od dzieciństwa przez całe życie trzymała się najbliżej, pomagając sobie nawzajem, a raczej tamtych dwoje pomagało zawsze mej Matce, która była najbiedniejsza i najbardziej przez los doświadczona. Józef Klemensiewicz był poetą, w przedmłodopolskim okresie miał duże uznanie, wydał zbiór wierszy, przychylnie przez ówczesną krytykę przyjęty, potem oddał się przekładom poezji francuskiej i aż do swej przedwczesnej śmierci w 1926 roku (zakażenie krwi na skutek otarcia nogi) pozostał cenionym tłumaczem wierszy francuskich symbolistów i parnasistów.

Józef Klemensiewicz

Józef Klemensiewicz

Był też znanym szachistą, autorem tzw. „końcówek”. Ale przede wszystkim był dobrym, szlachetnym człowiekiem, którego los również doświadczył bardzo boleśnie. Jako małe dziecko upadł w mieszkaniu tak nieszczęśliwie, że „wybił” sobie kolano prawej nogi na wysokim, twardym progu. Dziś zapewne nie byłby to wielki problem chirurgiczny – wtedy nie znaleziono rady i wuj na całe życie pozostał kaleką; nogę miał zgiętą w kolanie. Początkowo chodził o kuli, a potem, już jako dorosły mężczyzna, sprawił sobie taką aparaturę, że mógł swobodnie tą zgiętą noga stąpać, lekko tylko utykając i wspierając się na lasce. Przyjaciel wielu ówczesnych pisarzy (m. in. Rodocia-Biernackiego, którego samobójczą śmierć przeżył dotkliwie, aż do załamania się nerwowego, Tadeusza Konczyńskiego, Zdzisława Kamińskiego, popularnego jako Kazet satyryka, którego przez niego poznałem), od młodych lat „lewicujący”, był jednym z działaczy Czytelni Akademickiej. Tam też poznał się z Edmundem Zechenterem, zaprzyjaźnił i zaznajomił go ze swymi najbliższymi. W ten sposób spotkali się moi Rodzice, w domu matki mojej Matki, którą też zachowałem w odległym wspomnieniu, umarła bowiem w roku 1912.

Ta Babcia nazywała się Karolina z Weissów Klemensiewiczowa – pamiętam ją jakby wyraźniej nawet niż Matkę, chociaż nie mieszkaliśmy razem i chyba tylko raz na tydzień, w niedzielę, było to święto, że „szło się do Babci” – w ostatnich latach Jej życie na ul. Św. Anny 5, do domu, w którym mieszkała ze swą najstarszą córką, „Ciocią Wicią”. O piętro niżej mieszkał Wujcio Józio. Sufit jego pokoju zdobiły gwiazdy i planety, z papierów złotych i srebrnych wycięte, pieczołowicie przez niego samego ponaklejane na niebieskim tle, cała mapa naszego nieba, był bowiem Józef Klemensiewicz astronomem-amatorem, takie miał hobby. Pamiętam, jak z tą swoją nogą w aparaturze stalowej wspinał się na drabinę, staliśmy w drzwiach jego pokoju, Matka i kto tam jeszcze, i z przerażeniem patrzyliśmy na te gimnastyczne popisy. Tak pokonywał własne kalectwo. Kilkakrotnie, ku przerażeniu całej rodziny i przyjaciół, wyprawiał się też w góry, pamiętam, że przeszedł Zawrat i Świnicę – na tej kalekiej nodze!

W tym samym domu, od frontu, na dwóch piętrach, choć sam, mieszkał rzadko widywany, zamożny właściciel tej kamienicy, nasz cioteczny dziadek, Edmund Klemensiewicz, dostojnie się poruszający pan – sybirak, wielki społecznik, współzałożyciel „Nowej Reformy”, notariusz, król kurkowy, radca miejski, poseł na sejm „do Wiednia” – postać dla nas, dzieci, trochę tajemnicza. Musieliśmy cicho iść po schodach, nie wolno się było bawić na oszklonym korytarzu łączącym oficynę z frontem...

(...) Tych kilka postaci – Matki mej, Heleny, ciotki Teresy Klemensiewicz, która stała się jakby drugą moją matką, wuja Józefa Klemensiewicza i ich matki, a mojej babki, Karoliny Klemensiewiczowej – chciałbym przywołać na te stronnice, choć na chwilę zapisać w pamięci nieznanego czytelnika – ot tak, po prostu, jak się każe ryć nazwiska ukochanych bliskich na cmentarnych płytach, by jakiś przechodzień, nawet i całkiem obcy, mógł je sobie przeczytać.

Witold Zechenter

„Upływa szybko życie”, Wydawnictwo Literackie Kraków 1971, wyd. I, s. 10-12.

 

Mała drewniana baryłeczka

Jak daleko umiem sięgnąć myślą w minione lata, zawsze wśród naczyń i drobiazgów kuchennych widzę małą drewnianą baryłeczkę. Albo w niej była mąka, albo cukier – mączka, albo sól. Teraz też jest sól. Pamiętam ją we wszystkich kuchniach wszystkich naszych mieszkań krakowskich – przy Karmelickiej, Wielopolu, placu Mariackim, Krupniczej, Św. Anny, Starowiślnej – pierwszym moim samodzielnym mieszkaniu po ślubie z Beatą z Chołoniewskich, w którym przyszła na świat moja córka, Elżbieta, autorka trzech już zbiorów wierszy, matka Grzesia, mojego wnuczka; dalej w mieszkaniu przy Dwernickiego, gdzie zastała nas wojna i skąd zostaliśmy wyrzuceni przez władze niemieckie w przeciągu dosłownie kilku godzin, by po wielu trudach i kłopotach odnaleźć się w okupacyjnym mieszkaniu przy Paulińskiej – i wreszcie widzę ją od wielu znów lat w obecnym i chyba ostatnim już w mym życiu mieszkaniu przy ulicy Długiej.

(...) Przypominam sobie, z jakim nabożeństwem patrzyłem na nią w dzieciństwie. I jak matka opowiadała o tej małej drewnianej baryłeczce. „Lata całe – mówiła – dziadek rzeźbił ją kozikiem, wygładzał, polerował, z kawałka twardego, na kamień zmarzłego drewna wytoczył tę baryłeczkę i po powrocie ofiarował ją Babci”.

Ten dziadek, stryj Matki, Edmund Klemensiewicz, był zesłany na Sybir za udział w powstaniu styczniowym i rzeźbienie tej baryłeczki było zapewne jedyną jego rozrywką w godzinach wolnych od katorżniczej pracy.
(...) Potem dziadek wrócił do Krakowa, osiągnął liczne zaszczyty, stał się bogatym człowiekiem, od święta chadzającym w kontuszu. W styczniowe dni, w rocznicę powstania, udawał się na uroczyste nabożeństwo w kościele Św. Anny. W jego domu bywali koledzy – powstańcy, towarzysze walki i zesłania, poznałem niektórych z nich jako dziecko jeszcze, z nielicznymi spotykałem się w późniejszych także latach.

Tak na przykład dokładnie utkwiła mi w pamięci postać znanego w swoim czasie artysty malarza Ludomira Benedyktowicza. Jego obrazy można oglądać dzisiaj w muzeach, jest ich kilka w galerii w Sukiennicach. Malował duże realistyczne płótna z motywami z krajobrazu, do perfekcji doprowadzając drobiazgowe oddawanie szczegółów: malował dosłownie każdy listek drzewa, koronkę gałązek, dywanową rozmaitość trawy. A nie miał rąk.

Ludomir Benedyktowicz

Ludomir Benedyktowicz

Spotkanie z nim było dla mnie zawsze olbrzymim przeżyciem. Benedyktowicz stracił obie ręce w dramatycznych okolicznościach. Znam dwie wersje tego tragicznego wypadku, nie pamiętam już, którą podawał sam artysta. Jedna wersja mówi, że stracił ręce w potyczce wręcz, odcięte ciosem kozackiej szabli. Druga – a tę właśnie pamiętam jeszcze z dzieciństwa – brzmi inaczej. Oto ujęty w potyczce, skazany został na zesłanie, gdzieś daleko na północy, jadąc w kibitce, gdy konie zwolniły biegu, chciał zeskoczyć, by rozprostować nogi. Oparł więc obie ręce na poręczy sań i wtedy jadący obok na koniu strażnik ciął szablą. Cios był straszny, odciął zesłańcowi prawą rękę powyżej dłoni, a lewą uszkodził w połowie przedramienia tak znacznie, że trzeba ja było amputować, co też zrobiono w prymitywnych warunkach syberyjskiego etapu. Po powrocie z zesłania Benedyktowicz, dawny uczeń Matejki, nie mogąc zrezygnować z malarstwa sam obmyślił sobie protezy, tak przemyślnie skonstruowane, że potrafił wtykać w odpowiednie otwory prawej protezy pędzle, i obiema kalekimi rękami posługiwał się swobodnie, jakby ich nie utracił w tak znacznym stopniu. Tymi to pędzlami wetkniętymi w protezę umiał wyczarowywać owe drobiazgowe szczegóły na swoich wielkich płótnach.

Zupełnie też swobodnie podawał na przywitanie prawą rękę, zakończoną miękkim kikutem, jakby gałką obleczoną w płótno. Uściśnięcie tej kalekiej ręki nie-ręki było dla dziecka czymś wstrząsającym. Ale stary artysta – chodzący zawsze w malowniczej pelerynie i szerokim kapeluszu, niewysoki, z siwym wąsem – był tak miły, rozmowny, tak sympatycznie odnosił się do dzieci, że mimo wszystko lubiłem te spotkania z przyjacielem dziadka, bohaterem powstańczym.

Witold Zechenter

„Upływa szybko życie”, s. 19-21.

W tym miejscu czytelnikowi należy się wyjaśnienie, iż okoliczności utraty rąk przez Ludomira Benedyktowicza wyglądały inaczej, niż to opisuje Witold Zechenter. Przyszły malarz nie przebywał na zesłaniu na Syberii, natomiast pod koniec lat 1860-tych był aresztowany przez władze carskie i przez kilka miesięcy więziony w Cytadeli Warszawskiej, skąd go zwolniono z nakazem opuszczenia zaboru rosyjskiego – przyp. „Vistula”.


PARTIE JÓZEFA KLEMENSIEWICZA (1874 – 1926)

 

J. Klemensiewicz – A. Żuk-Skarszewski [C14]
Kraków 1913 (korespondencyjna)

1.e4 e6 2.d4 d5 3.Sc3 Sf6 4.Gg5 Ge7 5.e5 Sfd7 6.Gxe7 Hxe7 7.Gd3 c5? [7...0–0!]
8.Sb5! Hd8 9.Sd6+ Ke7 10.Hg4 Sc6! 11.Hg5+ Kf8 12.Hxd8+ Sxd8 13.Gb5 Sc6 14.c3 Ke7 15.f4 cxd4 16.Gxc6 bxc6 17.cxd4 c5 18.Sf3 f6 19.Kd2 cxd4 20.Whe1 Wb8 21.b3 Wb4 22.Wac1 Ga6 23.Wc6 Wb6 24.Sxd4 fxe5 25.fxe5 Wf8 26.Wxb6 Sxb6 27.Ke3 Kd7 28.Wc1

Klemensiewicz-Żuk-Skarszewski

28...Wf1? Czarne na własne życzenie doprowadzają do końcówki, w której ich „zły” goniec będzie bezskutecznie walczył z aktywnym białym skoczkiem.
29.Wxf1 Gxf1 30.g3 Ga6 31.h4 Sc8 32.Sxc8 Gxc8 33.a4 a5 34.Kd3 h5 35.Kc3 Kc7 36.b4 axb4+ 37.Kxb4 Kb6 38.a5+ Ka6 39.Se2 Gd7 40.Kc5 Kxa5 41.Sf4 1–0
(źródło: „Szachista Polski” 1913 nr 1).

B. Perlmutter – J. Klemensiewicz [D02]
Kraków 1913 (korespondencyjna)

1.d4 d5 2.Gf4 e6 3.e3 Sf6 4.Sf3 Gd6 5.Gg3 Sbd7 6.c4 Gb4+ 7.Sc3 c5 8.Gd3 cxd4 9.exd4 Ha5 10.Hc2 dxc4 11.Gxc4 Sb6 12.Sd2 Gd7 13.0–0 Sxc4 14.Sxc4 Ha6 15.Sd2 Wc8 16.Hb3 Gxc3 17.bxc3 0–0 18.c4 Sh5 19.Gh4 Sf4 20.Wfe1 b5 21.c5 Gc6 22.Gg3 Gd5 23.Hb1

Perlmutter-Klemensiewicz

23...Sxg2? 24.We5 Hc6 25.f3 Gxf3 26.Sxf3 Hxf3 27.Hd1 Hb7 28.We2 Wfd8 29.Wxg2 Wd5 30.Ge5 g6 31.Hf3 f5 32.h4 He7 33.Hf4 Kf7 34.h5 Wg8 35.Hh6 Ke8 36.hxg6 Wxg6 37.Wxg6 hxg6 38.Hxg6+ Kd7 39.Hg7 Hxg7+ 40.Gxg7 Kc7 41.Kf2 Wd8 42.Ge5+ Kc6 43.Wg1 a5 44.Ke3 Wd7 45.Wg8 Wh7 46.Wc8+ 1–0
(źródło: „Szachista Polski” lipiec 1913, nr 1).

J. Klemensiewicz – Klub Szachowy Kosowo [C54]
Korespondencyjna 1913

1.e4 e5 2.Sf3 Sc6 3.Gc4 Gc5 4.c3 Sf6 5.d4 exd4 6.cxd4 d5 Sunięcie Loewenthala, mało znane. Analizą jego konsekwencji nie zajmuje się żaden ze znanych podręczników. Czarne chcą uniknąć gry krakowskiej i grać własną głową.
Znane jest też 6...Gb4+ 7.Sc3 d5? 8.exd5 Sxd5 9.0–0 Ge6 10.Gg5 Ge7 11.Gxd5 Gxd5 12.Sxd5 Hxd5 13.Gxe7 Sxe7 14.We1! f6 15.He2 Hd7 16.Wac1 c6 17.d5! cxd5 18.Sd4 Kf7 19.Se6 Whc8 20.Hg4! g6 21.Sg5+! Ke8 22.Wxe7+! Kf8 23.Wf7+ Kg8 24.Wg7+ Kh8 25.Wxh7+ Kg8 26.Wg7+ Kh8 27.Hh4+ Kxg7 28.Hh7+ Kf8 29.Hh8+ Ke7 30.Hg7+ Ke8 31.Hg8+ Ke7 32.Hf7+ Kd8 33.Hf8+ He8 34.Sf7+ Kd7 35.Hd6 # 1:0; Steinitz – Bardeleben, Hastings 1895.
7.exd5
7.e5? dxc4! 8.exf6 (8.dxc5 Hxd1+ 9.Kxd1 Se4 10.Ge3 Gg4 11.Sbd2 Sxd2 12.Gxd2 Gxf3+ 13.gxf3 Sxe5 i wygrywa; 8.0–0 Gxd4 9.Sxd4 Sxd4 10.exf6 Hxf6 11.Ha4+ Sc6 12.Hxc4 Ge6 z przewagą czarnych)
8...Gb4+ 9.Gd2 Hxf6 10.Gxb4 Sxb4 11.Ha4+ Sc6 12.Hxc4 Ge6 13.Hc3 0–0–0 czarne mają lepszą grę; 7.dxc5 dxc4 8.Hxd8+ Sxd8! (8...Kxd8? 9.Sg5!) 9.e5 Se4 10.Sa3 Se6 11.Ge3 S4xc5 12.Sxc4=.
7...Gb4+ 8.Sc3 Tem wybornem posunięciem wykazał p. Klemensiewicz słabość ruchu Loewenthala. Sprowadził nim wariant Loewenthala przez przestawienie posunięć do znanej pozycji Steinitza z Bardelebenem.
Po 8.Gd2 Sxd5 9.Hb3 Gxd2+ 10.Sbxd2 Sce7 11.0–0 0–0 12.Wfe1 c6 13.Se5 Hb6 14.Gxd5 Sxd5 15.Hd3 Hxb2! 16.Se4 Gf5!! czarne stoją lepiej; Gorawski-Michalitschke.
8...Sxd5 9.0–0 Gxc3 10.bxc3 0–0 11.Hc2 Doskonale! Cordel uspokaja czarne, że nie ma powodu obawiać się 11.Gg5, gdyż 11...f6 12.Gh4 Kh8 jest dostateczną obroną (Theorie und Praxis des Schachspiels). Białe jednak, jak widzimy w partii, nie potrzebują grać 11.Gg5. Po 11.Hc2 przewaga białych jest zastraszająca – G.
11...Sf6 12.Ga3 Czarne odetchnęły. Polowanie na wieżę? To drobnostka! Teraz i czarne pokażą, jak się gra we włoskie florety – G.
12...Sa5 13.Gb5 Przez to posuniecie białe zyskują jakość. W razie bezpośredniego bicia wieży wzięłyby za nią czarne obydwa giermki, gdyż po 13.Gxf8 Sxc4 giermek f8 nie miałby ucieczki – K.
13...a6 14.Gxf8 axb5 15.Ga3 Sc4 16.Gc1 16.Gb2 było lepsze z następnym Sd2 lub Se5. Wymiana 16...Sxb2 byłaby dla czarnych wobec straty jakości niekorzystna – K.
16...Hd5 17.We1 h6 18.Se5 Sd6 19.f3 Posunięcie to staje w poprzek planom czarnych, które koncentrują figury chcąc oprzeć swój atak na polu e4 – K.
19...Ge6 20.a3 b4 21.Gb2 Piona b4 nie może bić ani pion „a”, ani pion „c”. Są to skutki ruchu 19.f3, zamiast czego należało wyprowadzić Gc1 – G.
21...b3 22.He2 Białe, nie mogąc jeszcze znaleźć słabego punktu przeciwnika, nie planują ataku, lecz wyczekują cierpliwie dalszych sunięć czarnych. Lepszem jednak było 22.Hd2, gdyż pozostawiało możność szybkiego zdwojenia wież na linii „e” – K.
22...b5 23.g4! c5 24.Kf2 Białe zostawiają czarnym do wyboru: albo c5xd4 albo c5-c4. W 1–szym wypadku czarne tracą swą siłę w pionach i otwierają białej wieży linię „c”, w 2-gim zatykają pole c4 dla skoczka d6, a tem samem uwalniają wieżę a1 – K.
24...c4

Klemensiewicz-Klub Szachowy Kosowo

25.h4 Konieczne, gdyż grozi 26.Sg6 z następstwem Sf4 i He5 – G.
25...Hb7 26.Sg6 Błąd dostrzeżony za późno. Bezpośrednio nieszkodliwy, opóźnia jednak atak białych – K. Białe zlękły się własnej śmiałości, jednak niesłusznie, gdyż 26.g5 hxg5 27.hxg5 Sh5 było jedyne – G.
26...We8 27.Se5 Czarne zyskały 2 tempa, co daje już pewne remis; 27.Sf4? Gxg4 28.Hd1 Wxe1 29.Kxe1 Gxf3 – G.
27...Sh7 28.Hd2 g5 29.We2 Kg7 30.d5 Długo wyczekiwana chwila, białe w centrum szachownicy przełamują szyki – K.
30...Hxd5

Bardzo ciekawa jest kombinacja podana przez p. Klemensiewicza, w której białe wygrywają: 30...Hxd5 31.Hxd5 Gxd5 32.Wd1 Sf6 33.hxg5 hxg5! 34.Sd7 i za obustronną zgodą remis
(1/2) - p. Klemensiewicz.

(Pan Klemensiewicz dodaje, że gdyby nie był właśnie wyjeżdżał na kurację do Tyrolu, byłby grał dalej, gdyż miał możność wygranej, mianowicie 34...Wxe2+ 35.Kxe2 Sde8 36.Sxf6 Sxf6 białe mają czystą jakość więcej i łatwą grę, np. 37.Ke3 Kf8 38.Wf1 Ke7 39.Kd4 Kd6 40.Gc1 Sh7 41.f4 itd. wprowadzają białe obie figury w grę, poczem czarne pionów w żaden sposób nie zdołają obronić: 41...f6 42.fxg5 fxg5 43.Wf5 Ge6 44.Wxb5 Gxg4 45.Kxc4 i wygrywa) 34.fxe4 Sxe4+ 35.Ke1! jest to pułapka zastawiona, by czarne nie zeszły na remis przez 33....hxg5. Ruch Ke1!, który z góry podał p. Klemensiewicz. wyglada nieco, gdyż pozornie zapewnia czarnym wygraną. Czarne jednak wybrały z dwóch alternatyw p. K.: remis, lub powyższą grę - remis! bo po 35...Wxe5 36.gxh6+ Kxh6 37.Wxd5! Wxd5 38.Wxe4 f6 39.a4! bxa4 40.Wxc4 Wa5 41.Wb4 Kg6! 42.Kd2 a3 43.Wxb3 axb2 44.Wxb2 Kg5 45.Wb4 biały pion c3 jest nie do powstrzymania – G.
Nieporozumienie powstało stąd, że p. Klemensiewicz wysłał równocześnie dwie kartki, bo treści na jednej nie zmieścił. Kartki te jednak nie przyszły do Kosowa równocześnie. Nim nadeszła druga, na pierwszą już odpowiedziano. Wobec jednak zgodności co do nierozegranej, nieporozumienie bez znaczenia. Objaśnienia do tej gry otrzymaliśmy od obu stron grających. Wobec niejednokrotnej różnicy zdań, podajemy i te i tamte. Pracowite i bardzo ciekawe uwagi p. Gorawskiego musieliśmy z żalem skrócić, gdyż były na łamy pisma za obszerne. Stąd inicjały obu: K. jako Klemensiewicz, G. jako Gorawski.

Źródło: „Szachista Polski”, nr 12 czerwiec 1913.

 

dr Schächter – J. Klemensiewicz [B01]
Kraków 1921

1.e4 d5 2.exd5 Hxd5 3.Sc3 Ha5 4.d4 Sf6 W nowszych czasach chętnie grywają 4...e5 (posunięcie Anderssena) 5.dxe5 Gb4 6.Gd2 Hxe5+ 7.He2 Sc6 8.Hxe5+ Sxe5 9.Sb5 Gxd2+ 10.Kxd2 Kd8 11.We1; Przepiórka – Mieses, Wrocław 1912.
5.Sf3 Gg4 6.Ge2 Lasker poleca warjant następujący: 6.h3 Gh5 (albo też 6...Gxf3 7.Hxf3 c6 8.Gd2 Sbd7 9.0–0–0 e6 10.Gc4 Hc7 11.Whe1 0–0–0 ze swobodniejszą grą dla białych; Rubinstein – dr Bernstein, San Sebastian 1911) 7.g4 Gg6 8.Se5 c6 9.h4 Sbd7 10.Sc4 Hc7 11.h5 Ge4 12.Sxe4 Sxe4 13.Hf3 z groźbą Gf4.
6...Sc6 7.Ge3 0–0–0 8.0–0 Błąd teoretyczny, po którym czarne otrzymują znaczną przewagę. Biała Dama powinna koniecznie opuścić linję „d” atakowaną przez czarną Wieżę, tembardziej, że czarne mogą tę linję otworzyć ruchem e7-e5. Właściwy manewr, który wcale się nie rzuca w oczy, podał czeski mistrz Duras: 8.Sd2! Gxe2 9.Hxe2 Hf5 10.Sb3 e6 11.a3 z nieznaczna przewaga białych; Duras – Spielmann, Wiedeń 1907.
8...e5 9.a3 Białe chcą naturalnie zagrać b2-b4, poczem miałyby dobrą partję. Jak się okazuje, jest to plan niewykonalny. Nawiasem mówiąc i 9.Sg5 nie ratowało sytuacji, gdyż nastąpiłoby 9...Gxe2 10.Sxe2 exd4 i białe nie mogłyby odbić piona, gdyż straciłyby Skoczka g5.
9...Gxf3 10.Gxf3

Schächter – Klemensiewicz

10...exd4 11.Gxc6 dxe3! Bardzo ładne i zupełnie poprawne poświęcenie.
12.Gxb7+ Kxb7 13.Hxd8 Gd6 14.Hxh8 Gxh2+! i mat w kilku posunięciach
(0–1)
; źródło: „Tygodnik Ilustrowany” nr 2, 7 stycznia 1922.

J. Klemensiewicz – M. Gałuszka [B06]
Kraków 1919 (KKSz)

1.e4 g6 2.d4 Gg7 3.f4 d6 4.Sf3 Sd7 5.Gd2 Sgf6 6.Gd3 0–0 7.e5 Se8 8.0–0 c5 9.c3 d5 10.f5 c4 11.Gc2

Schächter – Klemensiewicz – Gałuszka

11...Sxe5? W pogoni za zdobyczą materialną czarne zaniedbują rozwój, co kończy się źle.
12.dxe5 Hb6+ 13.Sd4 Hxb2 14.fxg6 fxg6 15.Wxf8+ Gxf8 16.Sa3 Hxa3 17.Hf3 Sc7 18.Wf1 Gd7 19.Hf7+ Kh8 20.Gxg6 hxg6 21.Wf4 g5 22.Hh5+ Kg8 23.Wf7 Gg7 24.Hg6 Se8 25.e6 1–0 (źródło: „Szachista” 1992).

Czarnymi grał wieloletni redaktor rubryki szachowej w popularnej gazecie krakowskiej „Ilustrowany Kurier Codzienny” (IKC).

Tagi: Benedyktowicz, Klemensiewicz, Zechenter

Podobne wpisy:

Nie możesz komentować tego wpisu