ID #1415

SUPERLIGA 2006 W LICZBACH

    Chociaż ostatnia edycja szachowej Superligi (dlaczego nie pierwszej?) nie przyniosła zbyt wielu zaskakujących rozwiązań, to cieszyła się sporym zainteresowaniem internautów z uwagi na wcale dramatyczny przebieg. Niezaplanowana przegrana w pierwszej rundzie z akademikami z Lublina (ilu jednak mieszka ich na stałe w mieście nad Bystrzycą?) spowodowała, że stuprocentowi faworycie czyli poloniści z Warszawy przez wiele rund musieli odrabiać straty, a solidną przewagę punktową nad rywalami uzyskali dopiero po ostatniej czyli dziewiątej rundzie.
Zadanie drużyny, która z racji swojego potencjału jest "skazana" na pierwsze miejsce, nie zawsze należy do najłatwiejszych. Drugie miejsce w Drużynowych Mistrzostwach Polski to dla "Polonii" duże niepowodzenie, trzecie - to wręcz klęska. Tymczasem układ sił w tegorocznej Superlidze był dość specyficzny. Cztery ostatnie drużyny wyraźnie odstawały od reszty stawki, więc prawdziwa walka toczyła się w gronie zaledwie sześciu drużyn. W tym gronie, na dystansie pięciu (!) zaledwie meczów już po jednej porażce sytuacja robi się nerwowa, a po drugiej okazuje się, że "pociąg odjechał", że nie starczy już czasu na skompensowanie ubytków punktowych.
      Drużyna "Polonii" Plus GSM w końcowym obrachunku wykonała postawione zadanie. Lider drużyny Bartosz Soćko uzyskał +2, jedna partie przegrał i uzyskał ranking zbliżony do posiadanego. Bartłomiej Macieja po porażce w pierwszej rundzie z Cyborowskim wziął się ostro do pracy, wyszedł na +4 i odnotował niewielki zysk rankingowy. Edik Rozentalis, metodycznie niszczący przeciwników w uproszczonych pozycjach, też miał +4, podobnie jak grający na 4. szachownicy Robert Kempiński, który zaczął turniej od 3 remisów, ale potem przełamał twórczą niemoc (rezygnując niekiedy z obrony królewsko-indyjskiej na rzecz spokojnego gambitu hetmańskiego) i odniósł wiele ważnych zwycięstw. Aktualny mistrz Polski Mateusz Bartel też skiksował w pierwszej rundzie, jednak jego pięć kolejnych zwycięstw w ostatnich pięciu partiach zrobiło na wszystkich wrażenie. Większa od wszystkich możliwych pochwał była Monika Soćko, zgarniając 5,5 punktu w 6 partiach. Beata Kądziołka z godnością wypełniła funkcję pełnowartościowej rezerwowej (2 z 3).
     AZS Lublin do ostatniej rundy walczył z faworytem o prymat w kraju. Wydaje się, że ta sympatyczna drużyna nie od razu zrozumiała, iż dysponuje atutami wystarczającymi do zdetronizowania "Polonii". Być może w przedstartowych kalkulacjach srebrny medal był uznany za plan maksymalny i gdy po kilku rundach zaistniała szansa na coś więcej, zabrakło wiary, bo możliwości i umiejętności były. Przy większej determinacji w grze z drużynami okupującymi koniec tabeli akademicy lubelscy mogli odnieść sukces dziesięciolecia.
     Doskonały wynik (+3) na pierwszej szachownicy 57-letniego weterana Dydyszki z Białorusi nakazuje z pewna rezerwą chwalić graczy z polskiej czołówki. Warto pamiętać że ambitny zawodnik z Mińska nigdy nie przebił się do szerokiej czołówki ZSRR, w młodości nie miał nawet gwarantowanego pierwszego miejsca wśród szachistów białoruskich. Dziś, o 30 i więcej lat starszy od naszych arcymistrzów, jest właściwie poza ich zasięgiem. Nikt w Polsce nie może powiedzieć, że w meczu złożonym z 4 lub 6 partii z pewnością pokona Wiaczesława Dydyszkę. To pokazuje, że Polskę wciąż oddziela pewien dystans od prawdziwych szachowych potęg.
     Podporą drużyny lubelskiej był arcymistrz Cyborowski (+6), który zwyciężył m. in. Macieję, M. Grabarczyka i Heberlę, uzyskując ranking 2706. Ciekawe, czy ten utalentowany zawodnik zaistnieje na arenie międzynarodowej. Doskonale grał na 4. szachownicy Gajewski - również 6 "plusów" i ranking 2646. Paweł Jaracz (+4) zanotował zwycięstwa nad Bartlem i Łagowskim. M. Dziuba (+2) i Dorota Czarnota (+1) z pewnością liczyli na więcej. Drużyna z Jaworzna na pierwszej szachownicy zasłoniła się tarczą w postaci Fedorczuka (Ukraina), który uzyskał 50%. Arcymistrz Bobras i Joanna Worek uzyskali po +4, bojowo grał Szoen (+5, -3, =1), imponował formą trener kadry kobiecej M. Matlak (4 punkty z 5).
      Typowana w przedstartowych kalkulacjach na pewnego medalistę drużyna Wasko Hetman Szopienice zajęła tylko czwarte miejsce. Śląska drużyna była oparta na "rycerstwie zaciężnym", wśród którego wyróżniła się Joanna Dworakowska (+6, -2, =1) !! Na pierwszej szachownicy znany z nienawiści do przedwczesnych remisów Czech Navara miał "tylko" +3. Łagowski najpierw wygrał 4 partie, ale nie starczyło mu sił i zakończył turniej "długa roszadą". Jacek Gdański (uzyskał słaby ranking 2408 na 3. szachownicy) Heberla oraz Bulski wypadli zgodnie na minus 1. Ciekawe, czy w przyszłym roku ta drużyna zatrzyma swoje gwiazdy, bo przy większej koncentracji i ustabilizowanym składzie może liczyć na lepszą lokatę.
      Spadły z ligi drużyny rzeczywiście najsłabsze - "Rzemiosło" i UKS "Hetman" Częstochowa. "Polfa" bez Iwety Radziewicz "uciekła grabarzowi spod łopaty", a przyszłoroczne perspektywy tej drużyny - z uwagi na rosnącą obojętność sponsora - przedstawiają się w dość ciemnych barwach. Gorzowski "Stilon" też nie miał zbyt wielu atutów i za rok czeka go ciężka walka o super-ligowy byt.
      Na znanym forum dyskusyjnym toczyła się kolejna odsłona dyskusji na temat, czy w Drużynowych Mistrzostwach Polski, a konkretnie w Superlidze, o kolejności zespołów powinny decydować małe, czy też duże (meczowe) punkty. Oliwy do ognia dolał słupski sędzia Witalis Sapis ogłaszając, że w Superlidze NIE zwyciężyła najlepsza drużyna. Znanemu mistrzowi szło o to, że AZS Lublin miał więcej punktów meczowych od "Polonii", a "przecież wiadomo, że w drużynowych zawodach powinny decydować punkty meczowe", bo tak jest w futbolu, koszykówce i w innych jeszcze dyscyplinach.
     Sprawdziliśmy, zgadza się, istotnie w futbolu i koszykówce taki obyczaj zakorzenił się już wiele lat temu. Nie rozumiemy tylko, dlaczego futboliści nigdy nie próbowali rozbić meczu dwóch jedenastoosobowych drużyn na jedenaście pojedynków "jeden na jeden", z następnym podliczeniem "małych" punktów. Może dlatego, że w futbolu nie jest to możliwe, ale skoro tak, to porównywanie szachów i piłki nożnej nie ma większego sensu. Tym niemniej każdy ma prawo do posiadania innego poglądu w tej sprawie.
     Udział w dyskusjach, w których wielu uczestników ma z góry ustalone zdanie, a następnie poszukuje tylko argumentów dla poparcia wyznawanej tezy, nie jest zadaniem łatwym ani przyjemnym. W naszym kraju podczas publicznych dysput istnieje ponadto obyczaj, że najpierw analizuje się, KTO COŚ POWIEDZIAŁ a następnie JAKI MA W TYM INTERES, a drugorzędną sprawą zwykle jest WAGA ARGUMENTU. Jasność wywodu oraz umiejętność logicznego rozumowania też nie należą do najbardziej rozpowszechnionych cech w kraju nad Wisłą. Dlatego w sporze o małe i duże punkty nie przyznajemy nikomu racji.
     Przypominają się inne dyskusje, powracające w gronie polskich szachistów jak historia potwora z Loch Ness. Czy lepsza jest liga skoszarowana czy dojazdowa? Czy roszada musi być rozpoczynana od ruchu króla, czy też nie ma to żadnego znaczenia i liczy się efekt końcowy? Czy pion to pion czy pionek? Tym zasadniczym pytaniem, no bo jednak pionek jest duszą gry (Philidor), kończymy ten subiektywny przegląd Superligi.

Tagi: 2006, Superliga

Podobne wpisy:

Nie możesz komentować tego wpisu