ID #1007

ALE MIAŁ SZCZĘŚCIE...

W pamiętną ostatnią sobotę marca, gdy arcymistrzowie Robert Kempiński i Michał Krasenkow toczyli pojedynek o tytuł Mistrza Polski, na widowni Galerii Porczyńskich w Warszawie dostrzegłem Mistrza. W milczeniu usiadłem obok niego i obaj śledziliśmy przebieg dwóch barażowych partii na ogromnym telebimie. Mistrzostwa przekonały mnie, że demonstracja godzinnej partii na żywo może być pasjonującym spektaklem, jak np. dobry kryminał. W drugiej partii, gdy na szachownicy stanęła pozycja:

Krasenkow-Kempi?ski

wyrwała mi się uwaga:
- Krasenkow wygrywa. Wieża na c4 stoi niepewnie, biały skoczek za chwilę wtargnie na e6.
- Czarne mają poważne kontrszanse - cicho powiedział Mistrz, wpatrzony nieruchomo w ekran.
     Wszyscy wiemy, że obrona w tej partii okazała się skuteczniejsza od ataku, dzięki czemu Robert Kempiński zdobył zaszczytny tytuł.
     Rozgrzani emocjami dogrywki, w oczekiwaniu na uroczystość zakończenia Mistrzostw i wieczorny bankiet, postanowiliśmy poszukać odprężenia w dłuższym spacerze po okolicach Placu Bankowego. Moje myśli wciąż krążyły wokół partii barażu, toteż przerwałem milczenie refleksją:
- Miał Pan rację mówiąc o kontrszansach Kempińskiego. Ale mimo wszystko miał on szczęście. Pozycja czarnych wisiała na włosku. Gdyby Krasenkow znalazł jeden-dwa silniejsze ruchy, jakże inny byłby rezultat partii i całego turnieju.
     Mistrz popatrzył na mnie uważnie i odparł:
- Nie śledziłem partii Mistrzostw zbyt dokładnie. Czy i inne rozstrzygnięcia uważa Pan za wybitnie szczęśliwe dla jednej ze stron?
- Oczywiście - byłem ucieszony, że mogę zaimponować Mistrzowi wiedzą o turnieju. - W wielu partiach zabrakło logicznego zakończenia. Największym pechowcem był arcymistrz "X" (wymieniłem znane nazwisko). Natomiast "Y" i "Z" grali tu, jakby się urodzili w przysłowiowym czepku; równie dobrze mogli uzyskać wynik poniżej 50 procent. Zauważyłem też...
- W Pana rozumowaniu tkwi zasadniczy błąd - przerwał mój potok wymowy Mistrz. - Błąd często popełniany przez zawodników, którzy właśnie zakończyli zmagania przy szachownicy, przez dziennikarzy oraz przez historyków gry szachowej. Rozprawiający o szczęściu jednych i pechu innych milcząco zakładają, że klasa szachisty, jego siła gry, składa się z dwóch oddzielnych komponentów. Jeden to ogólne zrozumienie taktycznych i strategicznych subtelności, głębia obliczanych wariantów, oryginalność planów i poszczególnych posunięć, wiedza dotycząca końcówek i debiutów.
     Drugim komponentem, w domyśle - mniej ważnym, jest element sportowy: unikanie niedoczasów i jego zgubnych konsekwencji, troska o zdrowie i kondycję, która daje "dodatkowe" punkty na finiszu wyczerpującego turnieju, zdolność do pełnej koncentracji od pierwszego do ostatniego posunięcia.
Tymczasem turniej szachowy to walka, a nie popis krasomówczy albo konkurs prac na najlepsze rozwiązanie problemu matematycznego. Grube bicepsy ciężarowca tylko wtedy są coś warte, jeśli odpowiednio długo potrafią utrzymać sztangę nad głową siłacza, i to nie podczas treningu, lecz w trakcie najważniejszej imprezy w sezonie. Wiedza szachisty - praktyka o tyle stanowi pewną wartość, o ile prowadzi do wygrania partii, do zdobycia punktu.
- Mistrzu, tu się Pan zagalopował - zaprotestowałem. - Gdzie w tym ślepym uwielbieniu dla skuteczności, w tym kulcie zdobytych punktów, jest miejsce na piękno szachów? Przecież Alechin twierdził, że szachy to sztuka. Podobnie Tal i Smysłow.
- W tym temacie wiem jedno: takie stwierdzenia może i były na miejscu, gdy nie istniały programy komputerowe grające w szachy z siłą super-arcymistrza - odparował spokojnie Mistrz. - Dziś należałoby uznać, że "silikonowy potwór" wygrywając z Kasparowem okazał się artystą wspanialszym od mistrza świata. A przecież pod takim stwierdzeniem nikt poważny się nie podpisze...
Wróćmy jednak do problemu szczęścia i pecha w sporcie. Proszę nie zapominać, że wymienieni przez Pana szachiści byli mistrzami świata. Tymi, którzy w bezlitosnej walce turniejowej i meczowej okazali się najlepsi z najlepszych. Wszystkie, powtarzam, wszystkie elementy szachowego kunsztu mieli oni opanowane znakomicie, a niektóre - do granic perfekcji, czym wyróżniali się wśród sobie równych. Tal jeszcze lepiej niż Alechin potrafił atakować, Alechin lepiej niż Smysłow wykorzystywał inicjatywę w grze środkowej, Smysłow lepiej od Tala realizował mikroskopijne przewagi w końcówkach. O artyźmie zagrań szachisty, z zastrzeżeniem zgłoszonym poprzednio, można mówić tylko i wyłącznie w przypadku jego odpowiedniej skuteczności.
 

Tal - Benkő [C10]
Curaçao 1962

 

1.e4 e6 2.d4 d5 3.Sc3 Sf6 4.Gg5 d:e4 5.S:e4 Sbd7 6.S:f6+ S:f6 7.Sf3 c5 8.Gc4 c:d4 9.0-0 Ge7 10.He2 h6 11.Gf4 0-0 12.Wad1 Gd7 13.W:d4 Hb6 14.Wd3 Gb5 15.G:b5 H:b5 16.Se5 H:b2 17.Wg3 Wfc8 18.G:h6 Gf8 19.He3 H:c2 20.We1 Wc7 21.h3 Wac8

Tal-Benko

22.G:g7!? G:g7 23.W:g7+ K:g7 24.Hg5+ Kf8 25.H:f6 Hh7?  (atak białych mógł wyczerpać się po 25...Hf5 26.Hh6+ Ke7 27.Hh4+ f6, ale Benkő trochę bał się Tala i nawet oskarżył go kiedyś o praktyki hipnotyzerskie)  26.We3 Hf5 27.Hh8+ Ke7 28.Hh4+ Hf6 29.Hb4+ Ke8 30.Hb5+ Kf8 31.Wf3 Hd8 32.Hb4+ Ke8 33.Wg3  (czas)  1-0.


     Nikt z kibiców nigdy nie zachwyci się kombinacją, która z powodu "dziury" zamiast do zwycięstwa doprowadziłaby do remisu. Liczą się punkty, durniu, punkty - można sparafrazować prezydenta Clintona. 
     Rozważania o pechu, zwłaszcza własnym, stanowiły stałą pozycję w publicystyce niemieckiego arcymistrza Siegberta Tarrascha. Oczywiście, nie w latach 1888 - 1894, gdy w świetnym stylu wygrywał pięć wielkich turniejów. Pech, wpływ klimatu na wynik walki - te elementy pojawiły się znacznie później, zwłaszcza po przegranym w pogromowym stylu (+3 -8 =5) meczu z Laskerem. Mówiąc "miałem pecha" szachista zrzuca odpowiedzialność za własną porażkę na czynnik losowy oraz unika nieprzyjemnej dla psychiki konstatacji: "jestem od niego GORSZY". Pech to tarcza obronna pokonanych. Czy słyszał Pan kiedykolwiek o zawodniku, który wygrałby turniej, zarobił na rankingu, wziął przyzwoitą nagrodę i uskarżał się na cokolwiek? 
     Zresztą pecha w sporcie jest o wiele więcej niż szczęścia, co tylko na pierwszy rzut oka jest niemożliwe. Zawodnik popełniający niewymuszony błąd często uważa, że to los go skrzywdził; winna jest nierówna murawa stadionu, nagły podmuch wiatru, powietrze zbyt suche lub zbyt wilgotne. Natomiast jego przeciwnik, który w niewytłumaczalny sposób uszedł kaźni, szczerze wierzy, że zebrał należną sobie, dobrze zapracowaną nagrodę za pomysłową obronę, walkę do końca itd. itd. I zapewne ma rację!

Lasker - Steinitz [C62]
Nowy Jork 1894 7. partia meczu

1.e4 e5 2.Sf3 Sc6 3.Gb5 d6 4.d4 Gd7 5.Sc3 Sge7 6.Ge3 Sg6 7.Hd2 Ge7 8.0-0-0 a6 9.Ge2 e:d4 10.S:d4 S:d4 11.H:d4 Gf6 12.Hd2 Gc6 13.Sd5 0-0 14.g4 We8 15.g5 G:d5 16.H:d5 We5 17.Hd2 G:g5 18.f4 W:e4 19.f:g5 He7 20.Wdf1 W:e3 21.Gc4 Sh8 22.h4 c6 23.g6 d5 24.g:h7+ K:h7 25.Gd3+ Kg8 26.h5 We8 27.h6 g6 28.h7+ Kg7 29.Kb1 He5 30.a3 c5 31.Hf2 c4 32.Hh4 f6

Lasker-Steinitz

33.Gf5 Kf7 (33...g:f5)  34.Whg1 g:f5  (możliwe 34...b5 i jeśli 35.Hh6, to 35...Wg3)  35.Hh5+ Ke7 36.Wg8 Kd6  (wygrywa 36...Kd8 37.W:f5 He6 38.W:d5+ Kc7)  37.W:f5 He6 38.W:e8 H:e8 39.W:f6+ Kc5 40.Hh6 We7 (40...He7 daje remis) 41.Hh2?! Hd7??  (przegrywający błąd; dobre było 41...Hd8 42.Hg1+ Kb5)  42.Hg1+ d4 43.Hg5+ Hd5 44.Wf5 H:f5 45.H:f5+ Kd6 46.Hf6+ 1-0.


     To najbardziej drastyczny "niezasłużonego" zwycięstwa Laskera; rozbity psychicznie Steinitz przegrał cztery następne partie meczu, co przesądziło o utracie tytułu mistrza świata na rzecz młodego przeciwnika. 
W pewnej sali klubowej, jednej z wielu w Warszawie, w których 20 lat temu i wcześniej przez okrągły tydzień zegary szachowe uginały się pod niezgodnymi z kodeksem uderzeniami miłośników "blitza" i gdzie codziennie zbijano dziesiątki tysięcy pionków i matowano setki królów, a których to sal - z wielką szkodą dla szachów - już nie ma, wisiała tablica z przyszpilonymi tabelami granych "na okrągło" turniejów klasyfikacyjnych, a obok, u góry, wypisana pismem technicznym filozoficzna przypowiastka, którą zawsze przytaczam, gdy mowa jest o szczęściu w szachach. Jej autor, mistrz międzynarodowy i wielokrotny medalista szachowych olimpiad Kazimierz Makarczyk radził: 
     "Po zakończonym turnieju spójrzmy na jego tabelę. Ujrzymy tam nazwiska naszych konkurentów, tych, którzy okazali się od nas lepsi, i tych, którzy okazali się gorsi. Spójrzmy, gdzie znajduje się nasze nazwisko. Jest ono dokładnie na tej pozycji, na jaką zasłużyliśmy. Każde przypuszczenie, że mogło być inaczej, jest ostatnim błędem, jaki możemy popełnić w tym turnieju". 
- Muszę przyznać, że nie potrafię obalić Pana argumentów - powiedziałem. - A zatem szczęście i pech w szachach nie istnieją...
- To wcale nie jest takie proste - odparł Mistrz z powagą. - Jeśli na przykład spóźnimy się teraz na bankiet, będzie to rzecz jasna pech, bowiem Ugrupowanie Gospodarcze "Damis" słynie z serwowania znakomitych potraw i trunków. Wracajmy więc czym prędzej do Galerii, jeśli oczywiście nie skończył się jeszcze czas, jaki Pańska małżonka - proszę przy okazji serdecznie ją pozdrowić ode mnie - wyznaczyła dziś Panu na pobyt poza domem. To byłby prawdziwy pech...

Tagi: Kempiński, Krasenkow, Mistrzostwa Polski

Podobne wpisy:

Nie możesz komentować tego wpisu